W
1948 roku 3 PLM z Wrocławia bazujący na lotnisku Babie Doły
(wcześniej przeniesiony na to miejsce z Krakowa w lipcu 1947 roku)
został na czas remontu pasa startowego przebazowany na 3 miesiące
letnie na lotnisko Gdańsk-Wrzeszcz, aby tam realizować dalsze
szkolenie. Dowódcą pułku w tym czasie był ppłk pil. Jan
Frey-Bielecki, który wcześniej obowiązki przejął od ppłk. pil.
Mikołaja Bujewicza. Po szybkim zapoznaniu się z terenem lotniska w
Gdańsku przystąpiono do wykonywania zaplanowanych zadań. Jednym z
głównych elementów ćwiczeń było m.in. przygotowanie grupy
pilotażowej składającej się z 3 kluczy samolotów myśliwskich
Jak-9 do zbliżających się pokazów lotniczych, które zaplanowano
na 5 września 1948 roku w Warszawie. Dowódca 3 PLM opracował
specjalny program, w którym chciał zaprezentować rożne rodzaje
figur w grupowym układzie 9 samolotów myśliwskich Jak-9. 22
sierpnia 1948 roku podczas wykonywania lotów dziennych grupa
wyselekcjonowanych pilotów wykonywała trening, którego prowadzącym
był ppłk pil. Jan Frey-Bielecki. W składzie "dziewiątki"
lecieli m.in. ppor. pil. Zygmunt Krawczyński z 3 Eskadry Lotniczej i
ppor. pil. Mirosław Piechociński, który w tym czasie piastował
już stanowisko dowódcy 1 Eskadry Lotniczej.
Podczas wykonywania
jednej z figur na skutek niewłaściwego budowania skrętu przez
dowódcę pułku samolot pilotowany przez ppor. Krawczyńskiego
znalazł się pod samolotem Jak-9 ppor. Piechocińskiego, który
naszedł dolną częścią kadłuba oraz śmigłem na kabinę
samolotu ppor. Krawczyńskiego powodując zderzenie się obu
samolotów i śmierć ppor. Krawczyńskiego. Do zderzenia doszło
około godz. 10.30 nad Gdańskiem - Orunią na wysokości 1000
metrów. Samolot ppor. Piechocińskiego mimo uszkodzenia śmigła i
częściowo dolnej powierzchni kadłuba wylądował szczęśliwie na
lotnisku Gdańsk - Wrzeszcz. Komisja badania wypadków stwierdziła,
że ppor. pil. Mirosław Piechociński pod kątem 30-40 stopni
uderzył śmigłem w kabinę samolotu ppor. Krawczyńskiego. Z
relacji do dzisiaj żyjącego świadka wynika, że bezpośrednią
winę przy tym wypadku ponosił sam dowódca 3 PLM, który źle
zbudował manewr, co w konsekwencji doprowadziło do zderzenia się w
powietrzu dwóch świetnie zapowiadających się pilotów. Ciało
ppor. pil. Zygmunta Krawczyńskiego na prośbę rodziny zostało
przewiezione do Radomia i najprawdopodobniej tam
pochowane. Ppor. pil. Mirosława Piechocińskiego po tym wypadku
dowódca pułku zawiesił w obowiązkach wykonywania zadań w
powietrzu. Pilot jednak wciąż zachowywał stanowisko dowódcy
eskadry.
Zdając sobie sprawę, że takie zachowanie dowódcy wobec
niego może się z czasem źle skończyć, opracował plan ucieczki
za granicę. Wewnętrzny głos prawidłowo podpowiadał mu plan
działania, gdyż to właśnie jego upatrywano sobie do zrzucenia
winy za ten tragiczny wypadek. Czekając na dobre warunki
atmosferyczne oraz na odpowiedni moment, kiedy dowódca pułku wraz z
grupą pilotów wystartuje do kolejnego treningu, polecił
mechanikowi sierż. Wytrwałowi przygotować samolot Jak-9P numer burtowy 311 pod
pretekstem wykonania prac mających na celu "usuwanie dewiacji".
Samolot musiał być do tego celu zatankowany do pełna oraz
załadowany amunicją jak do lotu bojowego. Kiedy grupa 9 samolotów
przeprowadzała trening, ppor. Mirosław Piechociński wszedł do
samolotu Jak-9P i powiedział do mechanika: "Pożegnaj
wszystkich". Zaraz po starcie skierował maszynę w kierunku
morza, przechodząc błyskawicznie do lotu koszącego i obierając
kierunek na zachód. Pilot wylądował w angielskiej strefie
okupacyjnej Luneburg w północnych Niemczech. Zaraz po lądowaniu
grupy dowódca 3 PLM Jan Frey-Bielecki zarządził natychmiastowe
poszukiwania, które nie przyniosły rezultatu. Kiedy po kilku
tygodniach ustalono już, dokąd uciekł ppor. Piechociński, wysłano
po niego samolot pilotowany przez por. pil. Eugeniusza Pniewskiego z
3 PLM wraz z technikiem samolotu Jak-9W chor. Jerzym Siekierą. Po
przybyciu na lotnisko stwierdzono, że znajdujący się tam polski
samolot myśliwski Jak-9P był uszkodzony. W dochodzeniu
przeprowadzonym na miejscu okazało się, że angielscy piloci
próbowali na nim latać. Po około 3 miesiącach udało się
załatwić wszystkie formalności i sprowadzić samolot ppor.
Piechocińskiego do kraju. Uwagi osobiście o tym zdarzeniu z ust
por. Pniewskiego odebrał ppor. Wiesław Lisek. Sam bohater tej
historii pozostał już na stałe za granicą, unikając
odpowiedzialności za oskarżenia zwierzchników dotyczące rzekomej
winy spowodowania wypadku i śmierci człowieka w powietrzu.
Tekst Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum autora