Co jakiś czas na łamach naszego portalu będę wspominał lotników, mechaników, nawigatorów, osprzętowców... prezentując ich wspomnienia z bogatej służby w szeregach naszego lotnictwa wojskowego, a sprzyja ku temu wyjątkowa okazja - stulecie polskiego lotnictwa, co czynie z nieskrywaną radością. Dziś chcę przedstawić nietuzinkową postać, która odegrała znacząca rolę w naszym lotnictwie wojskowym - śp. gen. bryg. pil. Władysława Hermaszewskiego, który wśród personelu lotniczego darzony był niesłychaną estymą, nie tylko za swój kunszt lotniczy, ale również za dobroduszne serce. Lotnikom morskim z naszego stowarzyszania MKSL oddział w Gdyni nie była obca ta osoba. Podczas jednego z takich spotkań, w zacnym gronie rezerwistów naszego oddziału, znalazło się miejsce właśnie na wspomnienia o śp. gen. Hermaszewskim, który często odwiedzał urocze lotnisko Babie Doły i to nie tylko służbowo. Musze przyznać, że kolejne wspomnienia przedstawiam po raz kolejny z ogromną przyjemnością, mając świadomość, że ten, jak i kolejne materiały zamieszczane sukcesywnie na naszej stronie - wzbogacą naszą wiedzę o historii już nie tylko morskich skrzydeł, ale i całego naszego lotnictwa wojskowego i środowiska z nim związanego.
Z lotniczo-morskim pozdrowieniem
Krzysztof
Kirschenstein
Późną
jesienią
1951
roku
ppor.
Władysław Hermaszewski - pilot 1. plm "Warszawa"
z
Mińska Mazowieckiego jako
pierwszy z pilotów wojskowych, wykonał przymusowe
lądowanie
na samolocie myśliwskim MiG-15 z nie pracującym silnikiem, i
to w
dodatku na
nawierzchni trawiastej, podwarszawskiego lotniska
Babice. Młody
i szalenie ambitny ppor. Hermaszewski,
który
latanie kochał jak mało kto - wykonywał zadanie, gdzie
w końcowej fazie lotu, miał
wykonać z
pozostałymi kolegami ćwiczenie,
przyprowadzając
nad lotnisko
trzy
klucze po cztery samoloty
MiG-15,
dając
komendę na
rozpuszczenie
ich
z kursem 282
do lądowania.
Po otrzymaniu od kierownika lotów
zezwolenia na rozpuszczenie całej
grupy,
nakazał odejście swojego
lewego prowadzonego na lewy krąg. Po
przewidzianych pięciu
sekundach od
odejścia lewego prowadzonego,
wykonał sam
odejście
za nim na krąg. Zmniejszając
obroty silnika, w celu wyhamowania prędkości
do 350km/godz. Będąc
przed trzecim skrętem,
pilot
zaczął zwiększać
obroty silnika. Ze
zdumieniem stwierdził,
że
one nie wzrastają,
a
prędkość samolotu
zaczęła jeszcze
spadać. Lecący
za nim prowadzący
drugiej pary błyskawicznie
zameldował,
że
za samolotem Hermaszewskiego ciągnie
się biała
smuga. Hermaszewski szybko uświadomił
sobie, że
zgasł
mu
silnik i ze
zniżeniem, rozpoczął wykonywać skręt
w lewo, w kierunku lotniska Babice.
Prędkość
i wysokość gwałtownie malały. Pilot
nie wypuścił
podwozia
ani klap, aby nie zwiększać
oporu czołowego,
bo nie był pewien, czy uda mi się dociągnąć
do lotniska? Będąc
już
na
prostej z kursem na poprzek lotniska wypuścił dopiero
podwozie.
Samolot
nagle zaczął opadać
wprost na hangar Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych. Dosłownie
nad
samym
hangarem
pilot
wypuścił
klapy i podciągnął drążkiem,
aby uniknąć
zderzenia z dachem, po czym - mocno przeciągnięty
samolot, przyziemił
tuż
za budynkiem na murawie lotniska. Przeciął
pas startowy nr 2 i dobieg samolotu
skończył
szczęśliwie
jeszcze przed pasem głównym
na trawiastej nawierzchni. Pozostałe
samoloty z
ugrupowania, lądowały
normalnie na pasie głównym.
Natychmiast po
wylądowaniu,znalazł
się przy samolocie
sam dowódca
dywizji wraz z inżynierami,
i nie pytając na
razie
o nic, ściskali i
gratulowali por.
Hermaszewskiemu
za tak
udane
przymusowe lądowanie, no
i przede wszystkim zakończone
bezpiecznie
dla samego pilota i
drogocennego samolotu.
Jak
sam wspominał kiedyś nasz dzisiejszy bohater - alternatywy
na
inną
opcję i tak zapewne by nie
było, bo dookoła było
miasto,
a samolot
znajdował się już na małej wysokości z
szybkim
opadaniem
samolotu, co
niewątpliwie
wykluczało możliwość
ratowania się na spadochronie za pomocą
katapulty. Znając
charyzmę
i
już w tym wieku spore
umiejętności pilotażowe ppor.
pil. Władysława Hermaszewskiego,nie
brał pod uwagę ratowania się katapultowaniem, (warto
tu od razu wspomnieć, że w
tym czasie piloci jeszcze za bardzo nie ufali tej formie ratunku, co
dla
niektórych pilotów kończyło
się
niejednokrotnie niechybną
śmiercią)
a jedyny ratunek widział
w szybkim przemyślanym
manewrze
i dociągnięciu najkrótszą
drogą
do lotniska. No
i udało się,
ratując
samego siebie i cenny
samolot. Warto
też zaznaczy iż było
to w
tym czasie pierwsze
w naszym lotnictwie - przymusowe lądowanie
z nie pracującym
silnikiem na samolocie
myśliwskim MiG-15.
W
tym okresie
bardzo
głośno mówiono w
środowisku lotniczym,
że
podobne przymusowe lądowania
na samolotach
MiG-15
w radzieckim lotnictwie kończyły
się dotąd
niepowodzeniem. Kiedy
opadł już kurz
serdecznych podziękowań i życzeń za tak udane lądowanie,
przyszedł czas, aby sprawdzić, co się wydarzyło podczas tego
feralnego lotu. W
czasie
próby
na ziemi personel
techniczny sprawdzał silnik.
Uruchomiono
i sprawdzano
parametry, i
ku
zdziwieniu samego pilota, który był
również obecny
przy tych
wszystkich czynnościach,
silnik pracował normalnie i żadnej
usterki nie wykryto. Powodem zgaśnięcia
silnika było prawdopodobnie zerwanie się płomienia
z powodu niedoskonałości
aparatu dozującego
paliwo, który przy niedokładnej
regulacji i dość szybkim zmniejszeniu obrotów mógł
niekiedy spowodować
taki właśnie skutek. Oficjalnie Władysław
Hermaszewski został
wyróżniony
za prawidłowe działanie
i uratowanie samolotu. Pilot
mimo wszystko przez
pewien czas nosił
w sobie poczucie winy, że
być może rzeczywiście te dźwignie obrotów
za szybko cofnął
lub może sam
bezwiednie
zamknął
stop-kran paliwowy co
mogło w efekcie doprowadzić do innego zakończenia tego
szczęśliwego lotu.
Materiał opracowany został przy wykorzystaniu materiałów ze zbiorów członków MKSL oddział w Gdyni oraz własnych.