Wyszukiwarka

Aviateam.pl na Facebook

Pechowa 13-tka ppłk pil. Stanisława Mielczarka

Kategoria: Katastrofy i incydenty Utworzony: 2014-06-14 Autor: Kirschenstein Krzysztof

W piątek 13 maja 1975 roku z 1. PLM w Mińsku Mazowieckim wystartowała na samolocie szkolno-treningowym TS-8 Bies załoga w składzie: ppłk dypl. pil. Franciszek Korewo z-ca dowódcy 1 pułku ds. liniowych i mjr pil. Roman Uściński. W tym samym czasie z lotniska Bemowo w Warszawie wystartował inspektor Bezpieczeństwa Lotów 1. KOPK ppłk pil. Stanisław Mielczarek na samolocie Lim-5. Obydwie załogi wylądowały w godzinach południowych na lotnisku w Dęblinie. Ppłk Mielczarek miał w tym dniu wykonać aż pięć oblotów po wykonanych pracach okresowych samolotów Lim-5 oraz jednego dodatkowo samolotu szkolno-bojowego Mig-21U.

Po wylądowaniu i zapoznaniu się z dokumentacją oraz przyjęciem ww. samolotów ppłk Mielczarek oblatał samoloty Lim-5. Do ostatniego oblotu był już mu potrzebny drugi pilot, którym był ppłk Korewo. Załoga w składzie: prowadzący ppłk pil. Stanisław Mielczarek oraz ppłk dypl. pil. Franciszek Korewo wystartowała z kursem na południe. Zadaniem załogi był lot kontrolny sprawdzający stan techniczny samolotu Mig-21U nr 2720 należącego do 1. PLM w Mińsku Mazowieckim. Pogoda w tym dniu nie była nadzwyczajna. 8/10 zachmurzenie pokrywało niebo co przy tym zadaniu nie stanowiło żadnej przeszkody dla pilotów. Podczas lotu załoga skrupulatnie sprawdzała kolejne wartości wskazań przyrządów w samolocie, skrzętnie notując je na nakolanniku, aby później na ziemi przekazać ewentualne uwagi personelowi technicznemu.

Płatowiec i silnik jak do tej pory zachowywały się poprawnie, więc piloci przystąpili już do ostatniego etapu lotu kierując samolot do wysokości 8000 metrów gdzie mieli przeprowadzić próbę adaptacyjną pracy silnika. Jednym ruchem manetki obrotów z pełnego dopalania ppłk Mielczarek cofnął do obrotów minimalnych, aby skolei przejść na obroty maksymalne. W tym momencie przy prędkości około 850 km/h załoga usłyszała potężny huk w tylnej części kadłuba podobny do detonacji. Ppłk Mielczarek spokojnym głosem zameldował Kierownikowi Lotów mjr pil. Romanowi Uścińskiemu, (który tego dnia był wspólnie z nimi na lotnisku w Dęblinie) o całej sytuacji, aby być w zgodzie z wszelkimi przepisami BL, przechodząc błyskawicznie na zniżanie, ustalając z KL konieczne warunki do zapuszczenia silnika w powietrzu czekając tym samym na wzrost obrotów i temperatury, obserwując bacznie wszystkie przyrządy i jednocześnie nasłuchując charakterystycznego dźwięku turbiny wchodzącej w obroty silnika.

Mjr Uściński uruchomił błyskawicznie całą procedurę jaką się stosuje w takich przypadkach wydając na koniec informacje, że jeżeli po trzykrotnej próbie nie uda się uruchomić silnika to będą zmuszeni katapultować się co ppłk Mielczarkowi zapewne nie podobało się gdyż był on znany z awersji do wykonywania skoków ze spadochronem. Ppłk pil. Stanisław Mielczarek nie lubił skakać, a przypięte powiedzonko w środowisku lotniczej braci "Niech pan skacze, bo słońce zajdzie!" miało się w końcu spełnić? Wszystko wskazywało na to, że trzeba będzie się jednak ratować tym skokiem gdyż nie było innego wyjścia, bo i trzecia próba uruchomienia silnika nie powiodła się.

Będąc na wysokość 3000 metrów załoga zdecydowała się na opuszczenie samolotu. Niestety ppłk pil. Franciszek Korewo siedzący w tylnej kabinie pomylił czynności w procedurze katapultowania-naciskając podwójny uchwyt katapultowania, co spowodowało nie uruchomienie procesu. Wydawało mu się, że zrobił wszystko jak należy. Zapomniał jednak, że była to inna starsza seria samolotu dwumiejscowego. Czynności wykonane w niewłaściwej kolejności uniemożliwiły teraz im wykatapultowanie. Oczywiście można było jeszcze wyskoczyć normalnym sposobem - przez burtę samolotu po ręcznym zrzuceniu kabin. Jednak tej opcji piloci nie brali pod uwagę. Samolot był na opadaniu i załoga szybko powiadomiła przez radio Kierownika Lotów o nowej sytuacji i zmianie decyzji. Niestety odpowiedzi od KL już nie usłyszeli gdyż samolot był już poniżej dolnej warstwy chmur. Piloci podjęli decyzję, że będą lądować w terenie przygodnym.

Będąc na wysokości przedgórza Świętokrzyskiego dostrzegli pole z łąką porośniętą koniczyną oraz trawą. Samolot cichutko niczym szybowiec dosłownie przeleciał pod linią wysokiego napięcia osiadając delikatnie na brzuchu w terenie wybranym przez pilotów. Maszyna zatrzymała się w odległości około 320 metrów od przyziemienia z kursem 175 stopni nieopodal wioski z której zaraz zaczęli nadbiegać okoliczni mieszkańcy zwabieni niecodziennym widokiem samolotu na polu - krzycząc w dodatku, że wylądowali Rosjanie! Jeden z mieszkańców okolicznej wsi na prośbę ppłk Mielczarka telefonicznie powiadomił najbliższy posterunek milicji o zaistniałym zdarzeniu. Załoga po tak szczęśliwym lądowaniu nie odniosła poważniejszych obrażeń poza niewielkimi uszkodzeniami kręgów krzyżowych, rozbitą wargą ppłk Mielczarka i chwilową utratą przytomności ppłk Korewo. Po paru minutach od szczęśliwego lądowania piloci o własnych siłach opuścili kabiny samolotu, siadając na skrzydle w oczekiwaniu na pomoc. Po chwili nadjechała sanitarka i milicja, która zabrała pilotów do najbliższego szpitala. Stamtąd piloci zostali zabrani śmigłowcem do szpitala na Bemowie, w którym spędzili 6 tygodni, a następnie skierowani zostali na rehabilitacje do sanatorium w Lądku Zdroju.

To była sensacja! Wiadomość obiegła błyskawicznie całą brać lotniczą. Takie lądowanie samolotu zyskało od razu uznanie w oczach najlepszych lotniczych fachowców. Niestety o dziwo komisja badania wypadków miała swoje zastrzeżenia. Stwierdziła wiele niedociągnięć w czasie organizacji lotów i samego oblotu samolotu. Nie mówiąc już o nieumiejętności posługiwania się katapultą. Temperatura wywołana wokół sprawy szczęśliwego lądowania w polu na samolocie naddźwiękowym gwałtownie opadła. Jak to zawsze bywa poszły od razu w ruch zalecenia i przestrogi. Ppłk Mielczarek i ppłk Korewo byli najpierw bohaterami, lecz później potraktowano ich już nieco inaczej. Mieli cichy żal do komisji, która z innej perspektywy widziała ten wypadek. Członkowie komisji badającej wypadek z przewodniczącym płk pil. Stanisławem Tananą sugerowali ppłk Mielczarkowi rożne przyczyny niezapuszczania silnika, w powietrzu na co sam pilot z nimi się nie zgadzał. A fakt, że na ziemi silnik zapuszczał się kilka razy sposobem "w powietrzu", o niczym innym jeszcze nie świadczyło. Jedynie szef Inspektoratu ds. Bezpieczeństwa Latów - gen. brygady pil. Tadeusz Krepski znający lotnicze rzemiosło jak mało kto - miał do nich stosunek bardzo ludzki i rozumny.

Ppłk pil. Stanisław Mielczarek to legenda w lotnictwie wojskowym. Jednak po tym wypadku coś w nim zgasło. Niechętnie chciał rozmawiać nawet wśród swoich najbliższych kolegów na ten temat. Piloci wyszli z tej awarii cało, a samolot Mig-21U nr 2720 po naprawie wrócił do dalszej eksploatacji. W 1976 roku ppłk pil. Stanisław Mielczarek wykorzystując okazję odszedł z wojska, przechodząc do LOT-u piastując tam stanowisko szefa oddziału szkolenia pilotów na samolotach An-24. Ppłk dypl. pil. Franciszek Korewo pozostał jeszcze w wojsku przechodząc do 1. KOPK w Warszawie.

Płk pil. Stanisław Mielczarek jest do dziś legendą w lotnictwie wojskowym i nie z racji tylko samego faktu, że pracował przy budowaniu np. słynnego zespołu pilotażowego "dziewiątka", który narodził się w 25. PLM, a który , później wspaniale prezentował się na arenie całego kraju pod sztandarem 34. PLM OPK. Stanisław Mielczarek jako 15 letni chłopiec został przygarnięty przez wojsko. Obcując na co dzień z żołnierzami postanowił związać resztę swojego życia właśnie z wojskiem. Ukończył w późniejszym czasie szkołę młodszych specjalistów lotnictwa zostając mechanikiem samolotów. Obsługiwał na początku słynne samoloty szkolne Po-2. Przy tej pracy zafascynowało go jednak samo latanie.

W 1952 roku ukończył dęblińską "szkołę orląt" pod okiem słynnej instruktorki kpt. pil. Ireny Sosnowskiej będąc już wtedy jednym z najbardziej obiecujących młodych pilotów. Po promocji skierowany został do sztandarowego 1. PLM Warszawa gdzie sukcesywnie uzyskiwał lotnicze ostrogi, pieczętując je stanowiskiem samego dowódcy pułku w latach 60-tych. Stanisław Mielczarek dzięki mozolnej pracy połączonej z rzadko spotykaną pasją do lotnictwa stał się z czasem główną postacią elity polskich pilotów wojskowych. Nie bez przyczyny określano go mianem świetnego instruktora, przypisując mu przydomek "trener", a po nie długim czasie nawet "selekcjoner".

Płk pil. Stanisława Mielczarka zawsze cechowała błyskotliwość myśli, potrafił wypowiadać się o aktualnych sprawach lotnictwa w sposób agresywny, mając przy tym swój własny pogląd. Dysponował nieprzeciętnym talentem w pilotowaniu samolotów. Jak mawiali jego koledzy "on nie manewrował samolotem, manewrował swoją sylwetką, swoim ciałem. Samolot był mu zawsze posłuszny. Robił dokładnie to, co chciał i jak chciał". Podręcznikową wiedzę umiejętnie uzupełniał o własne doświadczenie i ciągłe obserwacje, które poczynił w trakcie żmudnej, instruktorskiej pracy. W świadomości dzisiejszych polskich pilotów nie tylko wojskowych płk Mielczarek zapisał się bez wątpienia jako symbol ginącego już gatunku pilota, instruktora, oblatywacza, nauczyciela i trenera - człowieka, który nieustannie niemal przebywał w powietrzu. Dziś ten już sędziwy pilot żyje i mieszka w Warszawie należąc do WKSL.


Uwagi:


Samolot szkolno-bojowy MiG-21U(66-600) nr fab. 662720 nr burtowy 2720 zbudowany 15.04.1966 r.

Dostarczony do 41. PLM 05.08.1966 r.

- do 1. PLM 28.05.1974 roku

28.05.1974 do LZR-3 Dęblin 15.01.1977 (RŚ, koniec 30.09.76)

15.011977 do 1. PLM 15.02.1982 r.

05.07.1982-29.03.1983 r. VEB Drezno (RG)

29.03.1983 do 1. PLM gdzie zostaje wycofany 11.12.1989 r.

05.04.1991 do 51. PWL Mierzęcice. Nalot 1440 godz.

Przekazany 18.06.1991 r. jako eksponat prywatnego muzeum na lotnisku Lublinek w Łodzi.


BL - Bezpieczeństwo Lotów

WKSL - Warszawski Klub Seniorów Lotnictwa

Tekst Krzysztof Kirschenstein

zdjęcia z archiwum autora