5
czerwca 1981 roku w 34 PLM OPK były zaplanowane loty dzienne i od
godz. 16.00 dzienno - nocne. Rano swoje zadania wykonywali piloci z
II eskadry, a po południu mieli latać piloci z I eskadry. Wśród
latających tego dnia był też sam dowódca 34 PLM OPK ppłk dypl.
pil. Bolesław Sobania, który już o godz 5.00 rano przybył na
lotnisko, aby podczas dziennych lotów wystąpić w roli instruktora,
który zajmie się szkoleniem młodych pilotów. Taka przyjemność
spotkała tego dnia młodego ppor. pil. Leszka Stachurskiego
(promocja 80), który podczas pierwszej zmiany zaliczył aż cztery
loty po raz pierwszy ze swoim dowódcą. Loty dzienne pierwsza zmiana
zakończyła troszkę wcześniej, niż to było zaplanowane, bo już
około godz.12.00, gdyż tego dnia brał ślub jeden z ich kolegów -
ppor. pil. Paweł Padias. Na uroczystość poszła tylko delegacja
(kpt. pil. Roman Sandach, kpt. pil. Wojciech Wachowski i mjr pil.
Edmund Osicki), ponieważ w godzinach popołudniowych zaplanowane
zostały loty dla drugiej zmiany. Wówczas mieli latać piloci z I
eskadry. Na godzinę 16.00 został zaplanowany oblot pogody na
dwusterze, czyli tzw. „dużej szparce”, jak mawiają piloci
(MiG-21UM). Przed każdymi lotami, jak to było dawniej, dokonywało
się rozpoznania i oblotu trasy w celu sprawdzenia warunków
atmosferycznych w rejonie wykonywanych zadań. Chodziło też,
chociaż nie mówi o tym żadna instrukcja, o pewne wsparcie i
wzmocnienie psychiczne, dlatego obloty pogody zazwyczaj stały się
domeną doświadczonych pilotów, najczęściej kierowników lotów
czy też samych dowódców.
Tego dnia to właśnie sam dowódca 34
PLM OPK po krótkiej przerwie spowodowanej przejściem na drugą
zmianę lotną powrócił na płytę lotniska, by wraz ze swoim
kolegą, zastępcą ds. szkolenia ppłk pil. Andrzejem Leśnikiem
polecieć na oblot pogody. Do tego zadania była przygotowana
„szparka” 9313, którą obsługiwał tego dnia sierż. Stanisław
Pieczonka. Niestety awaria radia uniemożliwiła wykonanie tego
zadania na tym samolocie, w związku z tym stojąca obok jako
zapasowa „szparka” o nr bocznym 9314 z 3 klucza, już od rana
wystawiona dla pierwszej zmiany z technikiem obsługującym ją
(sierż. Edwardem Bielakiem, który po zakończeniu pierwszej zmiany
przekazał ją sierż. Zdzisławowi Luszawskiemu), została
wytypowana do przeprowadzenia oblotu pogody w składzie ppłk dypl.
pil. Bolesław Sobania oraz zastępca dowódcy pułku ds. szkolenia
Andrzej Leśnik. Jest piątek, 5 czerwca 1981 roku, piękny, upalny
dzień. Załoga dostaje komendę na zapuszczenie silnika i po
wykonaniu pozostałych czynności związanych z procedurami
przygotowującymi do startu wykonuje powierzone im zadanie. Komendę
na start z wieży kursem 316 daje im DKL - mjr pil. Stanisław
Bednarek,a wraz z nim sierż. sztabowy Michał Jabłoński, który
był tego dnia przelotowcem, dyżur na RSL tego dnia pełnił mjr
Władysław Czmyr. Samolot MiG-21UM o nr bocznym 9314 pilotuje ppłk
Andrzej Leśnik, a asystuje mu w drugiej kabinie ppłk dypl. pil.
Bolesław Sobania. Piloci rozpoczynają start o godz.16.13. Zwalniają
hamulce, po czym następuje włączenie dopalania i błyskawiczny
start. Na początku zapis parametrów pracy silnika jest prawidłowy
i wszystko wydaje się być w normie. Po nabraniu odpowiedniej
wysokości i wyłączeniu dopalania w 39 sekundzie lotu następuje
wybuch w rejonie luku olejowego (odpadł i spadł na ziemię).
Dyżurny na wieży kontrolnej DKL odbiera wyjątkowo spokojny
meldunek od ppłk Andrzeja Leśnika, który informuje go: „Pali
się lampka, pożar. Słyszę wybuch z tyłu”. Następuje cisza
przez kilka chwil, potem pada kolejny lakoniczny i znów spokojny jak
na tę niebezpiecznie rozwijającą się już sytuację meldunek:
„Będę lądował, przygotuj mi woź awaryjny i straż... Może na
końcu pasa...” W tym czasie
ich samolot skręca w lewo, nabierając
do wysokości 400 metrów, by po chwili zwiększyć ją jeszcze do
około 630 metrów.
Prowadzący „szparkę” ppłk Andrzej Leśnik,
który słynie ze stoickiego spokoju i mistrzowskiego opanowania
trudnych sytuacji wcześniej doświadczonych podczas latania w
zespole akrobatycznym oraz mając już na swoim koncie ponad 2000
godz. spędzonych w powietrzu, wie, że takie momenty i sytuacje mogą
zdarzyć się każdemu. Spogląda czujnym okiem cały czas na
przyrządy pokładowe i zauważa, że parametry są w tym momencie
nawet prawidłowe, a ich samolot jest o dziwo sterowny, z silnikiem
pracującym normalnie. Będąc już nad zabudowaniami Trójmiasta,
pilot widzi czujniki sygnalizujące gwałtowny spadek ciśnienia w
układzie hydraulicznym. Migająca lampka oznaczała wyraźnie, że
dzieje się teraz coś złego z ich samolotem. Wzbudziło to zapewne
ich niepokój, ale nie było powodu do poczucia strachu, gdyż
wiedzieli, że włączy się w tym momencie awaryjna pompa
podtaczająca ciśnienie instalacji hydraulicznej, która ma za
zadanie utrzymać przez pewien czas prawidłowy poziom parametrów.
Taka awaria teoretycznie oznacza utratę sterowności.
Nie ma żadnej
informacji z wieży o katapultowaniu, jak również od samych
pilotów, co oznaczało, że będą próbowali lądować na
macierzystym lotnisku. Ppłk Andrzej Leśnik wykonuje bardzo ciasny
krąg, mając nadal nawet przez moment wzrastające ciśnienie. Będąc
już nad Gdynią, zgłasza dyżurnemu na wieży, że są na trzecim
kręgu, mając nadal ciśnienie. W normalnych warunkach jeden krąg
od startu do lądowania trwa 7 minut. Samolot jest na wysokości 630
metrów, wykonuje zniżanie do 200 metrów z dużą prędkością
opadania (około 50 m/s), będąc w powietrzu już ponad 3 minuty. Na
lotnisku wozy awaryjne jadą na wyznaczone przez DKL miejsca, aby być
przygotowanym na przyjecie awaryjnego lądowania ich samolotu. W to
piękne, czerwcowe popołudnie, kiedy mieszkańcy Trójmiasta byli
zajęci własnymi sprawami, nad ich głowami dwóch wspaniałych
pilotów zaczyna walczyć z coraz to mniej sterownym samolotem. Ppłk
Andrzejowi Leśnikowi udaje się wyjść na oś pasa od początku
drogi startowej lotniska jakieś 4 km. Lecą jednak z dużą
prędkością i płaskim kątem; ppłk Leśnik wypuszcza podwozie, w
wyniku czego następuje kolejny spadek ciśnienia. Wskutek pożaru na
samolocie pompa nie jest już w stanie doładować ciśnienia, gdyż
ogień nadpalił przewody, powodujące wyciek mieszanki. Widząc, co
się dzieje, ppłk Andrzej Leśnik nie wypuszcza już klap; ma dużą
prędkość - aż 500 km/h. Następuje podłużne rozkołysanie
samolotu ponad normę, raz w gorę, raz w dół. Nie działał też
już stożek, AP-155, a drążek reagował już tylko na siłę
mięśni pilota. Będący w tym czasie na działce znajdującej się
zaraz przy lotnisku, ppłk pil. Aleksy Antoniewicz słyszy i po
chwili zauważa samolot, który zbyt szybko wraca z oblotu pogody.
Powie później: „Od razu wiedziałem, że dzieje się coś
niedobrego. Samolot szedł zbyt szybko i gwałtownie, zmniejszył
wysokość. Klapy nie były wypuszczone, a to sygnalizowało awarię
układu hydraulicznego”. Ppłk pil. Andrzej Leśnik walczy teraz,
jak może, z praktycznie już całkowicie niesterownym samolotem,
który po minięciu ul. Zielonej pod dużym kątem uderza jakieś 50
metrów przed drogą startową.
Od chwili startu do momentu uderzenia
w ziemię minęły zaledwie 4 min. i 35 sek. W wyniku uderzenia
samolotu o grunt następuje spracowanie foteli katapultowych, które
wyrzucają pilotów z kabin; ppłk Andrzeja Leśnika 300 metrów od
miejsca katastrofy, a ppłk Bolesława Sobanię na odległość 100
metrów w bok, powodując ich śmierć na miejscu. Cały samolot
rozpada się na kawałki. Przez dziurę w płocie ppłk Antoniewicz
wbiega na pas startowy i ze łzami w oczach uświadamia sobie, że
stracił w jednej sekundzie najlepszych swoich kolegów, w tym
dowódcę pułku. Będący w tym czasie na urlopie ppłk pil. Leopold
Stachowski spotyka przypadkiem na przystanku autobusowym st. chor.
Henryka Kunowskiego, meteorologa pułku, który informuje go o całym
zdarzeniu. Leopold Stachowski jest zszokowany tragiczną wiadomością.
Jeszcze dwa dni temu to on był wytypowany wpisem do rozkazu przez
dowódcę pułku, by wraz z nim polecieć na ten oblot pogody, gdyż
ppłk Andrzej Leśnik przebywał na zwolnieniu lekarskim i dowódca
nie był pewien, czy jego zastępca wróci na czas. To w związku z
tym poprosił Leopolda Stachowskiego, że w razie nieobecności
wcześniej wymienionego to on poleci z nim na sprawdzenie pogody
przed piątkowymi lotami, które wspólnie zaplanowali. Jednakże w
środę ppłk Leśnik wrócił do pracy i poprosił dowódcę pułku
o zmianę rozkazu, aby ppłk Stachowski mógł udać się na
zasłużony urlop, który miał zaplanowany już od początku
tygodnia. Dowódca zgodził się na zmianę rozkazu. Szczególną
uwagę przy analizowaniu tej katastrofy zwraca fakt, że od chwili
zgłoszenia awarii samolotu dialog z wieżą prowadził tylko ppłk
pil. Andrzej Leśnik, a przebywający w drugiej kabinie ppłk pil.
Bolesław Sobania nie odezwał się ani słowem. Na to pytanie
prawdopodobnie nigdy się nie doczekamy odpowiedzi. Komisja badająca
katastrofę samolotu MiG-21UM o numerze bocznym 9314 ustaliła po 5
dniach przebywania w pułku, że powodem katastrofy był pożar
powstały na skutek wycieku paliwa z końcówki króćca podłączenia
manometru kontrolnego przy włączeniu dopalania oraz przepalenie się
przewodów hydraulicznych, co spowodowało wyciek mieszanki i blokadę
instalacji.
Komisja ustaliła też, iż piloci mieli 3 bezpieczne
miejsca do katapultowania się; dlaczego tego nie zrobili, na to
pytanie też komisja nie była w stanie odpowiedzieć. Była to
ogromna strata zarówno dla bliskich, jak i całego środowiska
lotniczego. Pogrzeb obu pilotów odbył się w czwartek 11 czerwca na
Cmentarzu Witomińskim w Gdyni w obecności czterech generałów,
szefa oddziału lotnictwa OPK gen. pil. Jerzego Rakowskiego, zastępcy
dowódcy OPK ds. liniowych w Warszawie gen. pil. Andrzeja Rybackiego,
dowódcy I korpusu OPK gen. pil. Władysława Hermaszewskiego oraz
dowódcy II korpusu OPK w Bydgoszczy gen. pil. Mariana Bondziora.
Rada Państwa odznaczyła tragicznie zmarłych lotników Krzyżami
Komandorskimi. W ostatniej drodze pilotów, w kondukcie żałobnym
nie mogło zabraknąć kolegów Bolesława Sobani i Andrzeja Leśnika,
którzy po raz ostatni na trzech samolotach myśliwskich MiG-21bis z
Zegrza Pomorskiego oddawali im cześć z powietrza, wiernie asystując
im całą drogę aż do zakończenia uroczystości pogrzebowych.
PS.
Obydwaj piloci byli specjalistami najwyższej klasy. Wychowali i
nauczyli sztuki pilotażu setki młodych pilotów. W Szkole
Podstawowej nr 28 w Gdyni - Babich Dołach biblioteka szkolna nosi
ich nazwiska. Były i są nadal godne wszelkiego poparcia propozycje,
aby nazwać ich imieniem ulice w pobliskim mieście, którego spokoju
30 lat temu za wszelką cenę nie chcieli zakłócić. Ta forma
pamięci nie jest rzeczą osobliwą, wszak w taki sposób
upamiętnienia się bohaterów, którymi wspomnieni lotnicy
niewątpliwie byli.
Tekst
Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum autora