Wyszukiwarka

Aviateam.pl na Facebook

Niestrudzeni Tytani Pracy

Kategoria: Powojenne polskie niebo Utworzony: 2012-09-25 Autor: Kirschenstein Krzysztof

"Szare korzenie bujnych kwiatów" - tak pięknie i poetycko Arkady Fiedler, pisząc o polskim dywizjonie 303, określił w swojej książce zawód, który do dziś tak naprawdę nie jest do końca zauważany i doceniany, a jakże istotny dla bezpiecznego wykonywania zadań w powietrzu. Wszyscy, którzy interesujemy się lotnictwem nie tylko polskim, wiemy, że podczas II wojny światowej obok pilota - rodaka, który brawurowo zadziwiał świat swą spektakularną charyzmą i dzielnością, stanął godnie polski mechanik.

To im dziś wszystkim składam na łamach naszej strony szczery hołd i wyrażam ogromny szacunek. Ci cisi, stojący nieco z boku, niedoścignieni bohaterowie w swej ciężkiej i odpowiedzialnej pracy nie żałowali trudu i wylanego potu, aby sprzęt, na którym polski lotnik wykonywał zadania, pracował bezawaryjnie, gwarantując pełne bezpieczeństwo. Wiemy, że sami piloci (nie tylko z dywizjonu 303) często podkreślali, ze swoje zwycięstwa zawdzięczali w wielkiej mierze właśnie zaufanym i ciągle gotowym do nagłej pracy w warunkach wojennych mechanikom. Nigdy im nie brakowało brawurowej śmiałości, rozwagi, sprawności i niesamowitego poświęcenia. Dzień chwały polskich pilotów był również dniem glorii polskich mechaników. Ich kierownik, słynny porucznik-inżynier Wacław Wiórkiewicz, był znakomitym konstruktorem w dawnych polskich zakładach lotniczych. Jego niezłomny charakter mający "tak" za "tak", "nie" za "nie", był przymiotem człowieka-duszy, niezwykle uczynnego dla każdego. Tego właśnie człowieka wyróżniała ujmująca serdeczność, a przy tym był to wybitny fachowiec. Zapał jego nie znał zmęczenia. Taki człowiek miał charyzmę, a to umożliwiało porwanie ludzi do czynu. Trudno ująć zasługi inżyniera Wiórkiewicza dla dywizjonu 303; były tak wielkie, że niezliczone. Trudno sobie wyobrazić zwycięski "303" bez niego i bez takich mechaników. To wszystko musiało w późniejszych latach przynieść obfity owoc, którego smak znamy my, Polacy, do dziś.

Z jednostką w Babich Dołach łączą mnie bardzo mocne więzi, gdyż to tu poznałem ciekawych i wspaniałych ludzi lotnictwa wojskowego. Mieszkając na osiedlu Obłuże, miałem możliwość podpatrywania i jednocześnie podziwiania lotów różnego rodzaju, a także przyglądania się ludziom związanym z lotnictwem z bliska; w ten sposób poznawałem od kuchni tajniki pracy personelu lotniczego w szerokim tego słowa znaczeniu. Służba techniczna - to o nich chciałbym dziś napisać parę słów. Każdy dziś doskonale zdaje sobie sprawę, że bez techników nie ma lotnictwa. Personel techniczny, od zarania lotnictwa, stanowił dla pilotów zawsze podstawę pełnego zaufania do sprzętu lotniczego. Bez technika samolot jest martwy. To technik ożywia samolot na ziemi, a pilot w powietrzu. Trudy ich pracy i służby niejednokrotnie z czasem zostawiają ślad na ich zdrowiu. Niewiele jest zawodów polegających na tak wielkim zaufaniu pary ludzi, z których jeden pozostaje na ziemi, drugi odrywa się od niej.

Praca technika przeważnie jest zawsze pod gołym niebem, w spiekocie słońca czy deszczu, a nawet i siarczystych mrozach, kiedy szkolenia lotnicze czy dyżur bojowy muszą być utrzymywane w ciągłej sprawności i gotowości. Do dziś znam ludzi, którzy pracowali na lotnisku Babie Doły od połowy lat 50 i za każdym razem, kiedy się z nimi spotykam, wspólnie wracamy wspomnieniami do odległych lat ubiegłego wieku, gdy wraz z powszechnym wprowadzeniem na uzbrojenie samolotów odrzutowych ranga personelu technicznego została wielce podniesiona. Jak sami dzisiaj wspominają, wcześniej przy samolocie tłokowym wystarczył mechanik, ale już przy odrzutowym pojawił się technik. Samolot odrzutowy, będący wytworem potężnego skoku technologii przemysłu lotniczego, gwałtownie wymusił podniesienie poziomu obsługi technicznej i zarazem ogromnej odpowiedzialności za sprawność tak nowoczesnego sprzętu. By sprostać temu zadaniu, w Technicznej Szkole Wojsk Lotniczych w Zamościu szkoleni byli mechanicy przez około 6 miesięcy i po przybyciu do pułków odbywali dodatkowo kilkutygodniowe kursy teoretyczno-praktyczne, zaliczając na koniec sprawdziany; dopiero po nich byli dopuszczani do pracy przy samolotach pod ścisłym nadzorem technika klucza jako pomocnicy starszych mechaników. W 1955 roku po przeniesieniu TSWL z Zamościa do Oleśnicy (prawdziwej kuźni fachowców lotniczych, jak się to dziś mówi - od ciężkiej, brudnej roboty, za którą ci bohaterowie nie zbierają laurów i nie są stawiani na piedestale) zaczęto masowo kształcić oficerów technicznych, bo praca przy samolocie czy to odrzutowym, czy tłokowym, niebędącym przecież pomocą poglądową, ale sprzętem latającym, wymaga od nich przede wszystkim wielkiej i zręcznej staranności.

Znany i lubiany nie tylko przeze mnie płk pil. rez. Aleksy Antoniewicz wspomina dawne czasy, kiedy przed każdym lotem miał pełną świadomość, że gdy przygotowywał się w domku pilota do kolejnego wylotu, dokoła jego samolotu działy się wielkie, choć codzienne rzeczy, gdzie pieczołowitość i troska o każdy szczegół samolotu były najważniejsze. Samoloty zawsze były przygotowane na 100% ich możliwości. W chwili przygotowania do startu mechanicy podstawiali im samoloty, na których polegać mogli bezsprzecznie. Aleksy Antoniewicz, jak sam dziś przyznaje, miał do techników tak duże zaufanie, że przed lotem nigdy nie obchodził samolotu (co było obowiązkiem samego pilota i technika), tylko od razu wskakiwał do kabiny; to z kolei niewątpliwie dawało niekłamaną satysfakcję personelowi technicznemu za tak szczere i nad wyraz z jego strony czytelne zaufanie. Gdy np. pilot, który wykonywał tzw. oblot samolotu po pracach, po zakończeniu zadania niejednokrotnie wracając z tego oblotu, przelatywał na niskiej wysokości, obwieszczał tym samym mechanikom, że swoją pracę wykonali wzorowo i perfekcyjnie. To właśnie mechanikom, technikom, radiowcom wyrażone są pierwsze wrażenia pilota z lotu. Jest to liczne i specyficzne grono uśmiechniętych, życzliwych ludzi z poświęceniem wykonujących na co dzień bardzo ważne zadania polegające na utrzymaniu w ciągłej sprawności sprzętu lotniczego w bazach i jednostkach lotniczych.

To Im przez te wszystkie lata oddanej bezgranicznie pracy należy się najgłębsza wdzięczność i powszechne uznanie.

Ten materiał dedykuję wszystkim polskim mechanikom, technikom, radiowcom, osprzętowcom, a w szczególnej mierze mojemu serdecznemu znajomemu - mjr rez. Henrykowi Gniechowi - człowiekowi o ogromnej wiedzy i kulturze osobistej, a także całemu personelowi technicznemu z dawnego 34 pułku lotnictwa myśliwskiego, a dziś brygady lotnictwa MW z Babich Dołów, których poznałem, znam do dziś oraz mogłem podziwiać ich zapał do pracy, gdy obsługiwali najwspanialsze dla mnie samoloty - MiG-21 czy TS-11 Iskra. Dziękuję: Henrykowi Grzelakowi, Leszkowi Tylakowi, Andrzejowi Bednarkowi, Edmundowi Pieszakowi, Bernardowi Małeckiemu, Jerzemu Papisowi, Ryszardowi Borkowskiemu, Robertowi Rekowi, Grzegorzowi Okonkowi i wielu, wielu innym służącym na wspomnianym lotnisku. Pragnę też podziękować wszystkim, którzy pracują na samolotach Mig-29, Su-22, F-16, TS-11 Iskra, Casa itd. z: 21 BLT, 23 BLT, 30 BLT, 31 BLT, 33 BLT, 41 BLT, 42 BLT, 43 BLM, 44 BLM. Wczoraj i dziś im wszystkim należą się najgłębsze słowa wdzięczności nie tylko ode mnie, ale przede wszystkim od swoich przełożonych, gdyż wymagają tego wojskowy honor i najprostsze, ludzkie poczucie wdzięczności i sprawiedliwości za ich trud i ofiarną pracę w utrzymanie sprawności sprzętu lotniczego.


Tekst Krzysztof Kirschenstein

Zdjęcia z archiwum Wacława Hołysia i autora