"Szare
korzenie bujnych kwiatów" - tak pięknie i poetycko Arkady
Fiedler, pisząc o polskim dywizjonie 303, określił w swojej
książce zawód, który do dziś tak naprawdę nie jest do końca
zauważany i doceniany, a jakże istotny dla bezpiecznego wykonywania
zadań w powietrzu. Wszyscy, którzy interesujemy się lotnictwem nie
tylko polskim, wiemy, że podczas II wojny światowej obok pilota -
rodaka, który brawurowo zadziwiał świat swą spektakularną
charyzmą i dzielnością, stanął godnie polski mechanik.
To im
dziś wszystkim składam na łamach naszej strony szczery hołd i
wyrażam ogromny szacunek. Ci cisi, stojący nieco z boku,
niedoścignieni bohaterowie w swej ciężkiej i odpowiedzialnej pracy
nie żałowali trudu i wylanego potu, aby sprzęt, na którym polski
lotnik wykonywał zadania, pracował bezawaryjnie, gwarantując pełne
bezpieczeństwo. Wiemy, że sami piloci (nie tylko z dywizjonu 303)
często podkreślali, ze swoje zwycięstwa zawdzięczali w wielkiej
mierze właśnie zaufanym i ciągle gotowym do nagłej pracy w
warunkach wojennych mechanikom. Nigdy im nie brakowało brawurowej
śmiałości, rozwagi, sprawności i niesamowitego poświęcenia.
Dzień chwały polskich pilotów był również dniem glorii polskich
mechaników. Ich kierownik, słynny porucznik-inżynier Wacław
Wiórkiewicz, był znakomitym konstruktorem w dawnych polskich
zakładach lotniczych. Jego niezłomny charakter mający "tak" za "tak", "nie" za "nie", był przymiotem człowieka-duszy,
niezwykle uczynnego dla każdego. Tego właśnie człowieka
wyróżniała ujmująca serdeczność, a przy tym był to wybitny
fachowiec. Zapał jego nie znał zmęczenia. Taki człowiek miał
charyzmę, a to umożliwiało porwanie ludzi do czynu. Trudno ująć
zasługi inżyniera Wiórkiewicza dla dywizjonu 303; były tak
wielkie, że niezliczone. Trudno sobie wyobrazić zwycięski "303"
bez niego i bez takich mechaników. To wszystko musiało w
późniejszych latach przynieść obfity owoc, którego smak znamy
my, Polacy, do dziś.
Z
jednostką w Babich Dołach łączą mnie bardzo mocne więzi, gdyż
to tu poznałem ciekawych i wspaniałych ludzi lotnictwa wojskowego.
Mieszkając na osiedlu Obłuże, miałem możliwość podpatrywania i
jednocześnie podziwiania lotów różnego rodzaju, a także
przyglądania się ludziom związanym z lotnictwem z bliska; w ten
sposób poznawałem od kuchni tajniki pracy personelu lotniczego w
szerokim tego słowa znaczeniu. Służba techniczna - to o nich
chciałbym dziś napisać parę słów. Każdy dziś doskonale zdaje
sobie sprawę, że bez techników nie ma lotnictwa. Personel
techniczny, od zarania lotnictwa, stanowił dla pilotów zawsze
podstawę pełnego zaufania do sprzętu lotniczego. Bez technika
samolot jest martwy. To technik ożywia samolot na ziemi, a pilot w
powietrzu. Trudy ich pracy i służby niejednokrotnie z czasem
zostawiają ślad na ich zdrowiu. Niewiele jest zawodów polegających
na tak wielkim zaufaniu pary ludzi, z których jeden pozostaje na
ziemi, drugi odrywa się od niej.
Praca technika przeważnie jest
zawsze pod gołym niebem, w spiekocie słońca czy deszczu, a nawet i
siarczystych mrozach, kiedy szkolenia lotnicze czy dyżur bojowy
muszą być utrzymywane w ciągłej sprawności i gotowości. Do dziś
znam ludzi, którzy pracowali na lotnisku Babie Doły od połowy lat
50 i za każdym razem, kiedy się z nimi spotykam, wspólnie wracamy
wspomnieniami do odległych lat ubiegłego wieku, gdy wraz z
powszechnym wprowadzeniem na uzbrojenie samolotów odrzutowych ranga
personelu technicznego została wielce podniesiona. Jak sami dzisiaj
wspominają, wcześniej przy samolocie tłokowym wystarczył
mechanik, ale już przy odrzutowym pojawił się technik. Samolot
odrzutowy, będący wytworem potężnego skoku technologii przemysłu
lotniczego, gwałtownie wymusił podniesienie poziomu obsługi
technicznej i zarazem ogromnej odpowiedzialności za sprawność tak
nowoczesnego sprzętu. By sprostać temu zadaniu, w Technicznej
Szkole Wojsk Lotniczych w Zamościu szkoleni byli mechanicy przez
około 6 miesięcy i po przybyciu do pułków odbywali dodatkowo
kilkutygodniowe kursy teoretyczno-praktyczne, zaliczając na koniec
sprawdziany; dopiero po nich byli dopuszczani do pracy przy
samolotach pod ścisłym nadzorem technika klucza jako pomocnicy
starszych mechaników. W 1955 roku po przeniesieniu TSWL z Zamościa
do Oleśnicy (prawdziwej kuźni fachowców lotniczych, jak się to
dziś mówi - od ciężkiej, brudnej roboty, za którą ci
bohaterowie nie zbierają laurów i nie są stawiani na piedestale)
zaczęto masowo kształcić oficerów technicznych, bo praca przy
samolocie czy to odrzutowym, czy tłokowym, niebędącym przecież
pomocą poglądową, ale sprzętem latającym, wymaga od nich przede
wszystkim wielkiej i zręcznej staranności.
Znany i lubiany nie
tylko przeze mnie płk pil. rez. Aleksy Antoniewicz wspomina dawne
czasy, kiedy przed każdym lotem miał pełną świadomość, że gdy
przygotowywał się w domku pilota do kolejnego wylotu, dokoła jego
samolotu działy się wielkie, choć codzienne rzeczy, gdzie
pieczołowitość i troska o każdy szczegół samolotu były
najważniejsze. Samoloty zawsze były przygotowane na 100%
ich możliwości. W chwili przygotowania do startu mechanicy
podstawiali im samoloty, na których polegać mogli bezsprzecznie.
Aleksy Antoniewicz, jak sam dziś przyznaje, miał do techników tak
duże zaufanie, że przed lotem nigdy nie obchodził samolotu (co
było obowiązkiem samego pilota i technika), tylko od razu wskakiwał
do kabiny; to z kolei niewątpliwie dawało niekłamaną satysfakcję
personelowi technicznemu za tak szczere i nad wyraz z jego strony
czytelne zaufanie. Gdy np. pilot, który wykonywał tzw. oblot
samolotu po pracach, po zakończeniu zadania niejednokrotnie wracając
z tego oblotu, przelatywał na niskiej wysokości, obwieszczał tym
samym mechanikom, że swoją pracę wykonali wzorowo i perfekcyjnie.
To właśnie mechanikom, technikom, radiowcom wyrażone są pierwsze
wrażenia pilota z lotu. Jest to liczne i specyficzne grono
uśmiechniętych, życzliwych ludzi z poświęceniem wykonujących na
co dzień bardzo ważne zadania polegające na utrzymaniu w ciągłej
sprawności sprzętu lotniczego w bazach i jednostkach lotniczych.
To Im przez te wszystkie lata oddanej bezgranicznie pracy należy
się najgłębsza wdzięczność i powszechne uznanie.
Ten materiał
dedykuję wszystkim polskim mechanikom, technikom, radiowcom,
osprzętowcom, a w szczególnej mierze mojemu serdecznemu znajomemu -
mjr rez. Henrykowi Gniechowi - człowiekowi o ogromnej wiedzy i
kulturze osobistej, a także całemu personelowi technicznemu z dawnego
34 pułku lotnictwa myśliwskiego, a dziś brygady lotnictwa MW z
Babich Dołów, których poznałem, znam do dziś oraz mogłem
podziwiać ich zapał do pracy, gdy obsługiwali najwspanialsze dla
mnie samoloty - MiG-21 czy TS-11 Iskra. Dziękuję: Henrykowi
Grzelakowi, Leszkowi Tylakowi, Andrzejowi Bednarkowi, Edmundowi
Pieszakowi, Bernardowi Małeckiemu, Jerzemu Papisowi, Ryszardowi
Borkowskiemu, Robertowi Rekowi, Grzegorzowi Okonkowi i wielu, wielu
innym służącym na wspomnianym lotnisku. Pragnę też podziękować
wszystkim, którzy pracują na samolotach Mig-29, Su-22, F-16, TS-11
Iskra, Casa itd. z: 21 BLT, 23 BLT, 30 BLT, 31 BLT, 33 BLT, 41 BLT,
42 BLT, 43 BLM, 44 BLM. Wczoraj i dziś im wszystkim należą się
najgłębsze słowa wdzięczności nie tylko ode mnie, ale przede
wszystkim od swoich przełożonych, gdyż wymagają tego wojskowy
honor i najprostsze, ludzkie poczucie wdzięczności i
sprawiedliwości za ich trud i ofiarną pracę w utrzymanie
sprawności sprzętu lotniczego.
Tekst
Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum Wacława Hołysia i autora