Piloci
polskich sił powietrznych od wielu, wielu lat stanowili elitę
lotnictwa myśliwskiego. W zawodach m.in. o tytuł najlepszego z
najlepszych ubiegali się co najmniej ci, którzy musieli mieć już
za sobą spędzonych w powietrzu w rożnych warunkach atmosferycznych
co najmniej 1000 godzin. Nawet tak wysokie kwalifikacje zawodowe "
poparte rutyną " nie dawały nikomu szans na zwycięstwo podczas
rozgrywanych zawodów o tytuł zespołowego czy indywidualnego
mistrza lotnictwa myśliwskiego. Piloci nie tylko musieli
wykazać najwyższy kunszt powietrznej walki z jej wszystkimi
wariantami taktycznymi, ale ponadto musieli również dowieść, że
ani na chwilę nie opuszcza ich sportowe zacięcie w zmaganiach z
kolegami.
Już podczas pierwszych konkurencji w zawodach można było
zaobserwować, że poziom wyszkolenia myśliwców był bardzo wysoki
i wyrównany, dlatego mjr pil. Jerzy Pelc przygotował coś
specjalnego. Tym razem, pilotując swój samolot Lim-5, już w
połowie pasa poderwał go lekko od ziemi i na przytrzymaniu, z
każdym metrem sukcesywnie zwiększał kąt wznoszenia przy włączonym
dopalaniu - piął się ze swoją maszyną efektownie w górę.
Oglądający to wszystko z zapartych tchem koledzy, komisja i cały
personel lotniczy zgromadzony w tym czasie na lotnisku byli już
samym startem wprawieni w najwyższe zdumienie. Tym startem i po
chwili pętlą rozpoczął pilot demonstrowanie indywidualnego
pilotażu ( nad tą figurą pracował wiele godzin ). Jak pocisk
rakietowy wzbił się pionowo ze swoją maszyną, gdzie wykonał tzw. "przewrót na
górce" i począł "kręcić" ósemkę raz z dolnego, to znów
z górnego położenia samolotu. Prędkość nadawała ciągłości
następującym po sobie ewolucjom. Gdy sędziowie wypatrywali go na
błękicie, mjr Pelc pojawił się z maszyną przewróconą na plecy
tuż nad polem startowym.
Mijały długie sekundy, a pilot wciąż
nie zmieniał położenia samolotu w locie odwróconym, jakby
zamierzał przekroczyć barierę lotniczej odwagi. Nad końcem pasa
startowego pilot przerzucił samolot, przechodząc do kolejnego
tym razem bojowego manewru. Samolot z ogromną prędkością
przeleciał nad pasem i w następnej chwili pilot świecą
wyprowadzał go do góry, wykręcając swój samolot do pętli
zostawiając za sobą ogromne płaty białych strug powietrza
zrywanych ze skrzydeł, które wyraziście podkreślały ślad lotu
srebrzystego myśliwca. W kolejnej figurze pilot wykonał efektowny
manewr, przechodząc piekielnie nisko nad trawą obok drogi
startowej. Wszyscy na ziemi oglądali ten spektakularny pokaz odwagi
i kontrolowanej brawury, podpartej wysokim kunsztem lotniczym
legendarnego niegdyś ppłk pil. Leopolda Pamuły. Lim-5 mjr Pelca
wychodził z każdej pętli tuż nad betonem pasa startowego,
następnie pilot przerzucał samolot na plecy, mając pod sobą
wysokości zaledwie paru metrów i z takiego lotu przechodził do
beczek, wykonując je na wznoszeniu.
Same beczki wykonywane tuż nad
ziemią wyglądały inaczej niż te, które można było obserwować
w normalnych strefach pilotażu. Po każdym odwróceniu samolotu o
dziewięćdziesiąt stopni pilot przytrzymywał swojego Lima przez
chwilę, akcentując tym samym swoje położenie. Wyglądało to
bardzo efektownie, zwłaszcza kiedy figura ta była wykonywana na
minimalnej wysokości. Odwaga i pewność siebie sprawiały, że
pokaz wzbudzał niekłamany podziw u wszystkich, bowiem mjr Pelc ten
pokaz demonstrował z coraz to większą zuchwałością, wykreślając
na niebie nowe, niebezpieczne figury. Cały pokaz był
majstersztykiem z najdrobniejszymi szczegółami tak zaplanowanymi,
aby nie budził zachwytu u laików, lecz u tych, dla których wyższy
pilotaż był chlebem powszednim. Podziw i uznanie dla wykonującego
brawurowy pilotaż mjr Jerzego Pelca był niezwykły; każdy z
uczestników biorących udział w zawodach chciał uściskać dłoń
pilota. Gdy ten wylądował i podkołował na stoisko, podziękował
swoim technikom za wspaniale przygotowany samolot do tak dynamicznego
pokazu.
Każdy z obecnych nie tylko pilotów składał mu szczere gratulacje, nie szczędząc przy tym gorących słów uznania, na które w pełni sobie zasłużył. Pomyliłby się ten, kto sądziłby, że pilotaż mjr Pelca na tak niskich wysokościach wynikał z jego fantazji, jak i chęci wyżycia się. Był on bowiem cały czas kontrolowany barierą dopuszczalnego ryzyka. Był to pokaz brawurowy, lecz wykonywany po gruntownym przemyśleniu i przy opracowaniu dokładnie każdego elementu, bez lekceważenia grożącego pilotowi niebezpieczeństwa. Podczas wielu treningów mjr pil. Jerzy Pelc do perfekcji przygotował wszystkie figury, łącząc umiejętnie rozsądek i odwagę. Pilot znakomicie opanował samolot i wykorzystał jego walory do granic możliwości. Praktycznie dowiódł, ze wytrwałą pracą można dojść do sukcesu nieprzeciętnej miary, pozostającego w pamięci i kronikach lotnictwa polskiego na długie lata.
Tekst Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia z archiwum autora