Szkolenie
na Irydę trwało. W Mielcu kierownictwo zakładu wyznaczyło do
szkolenia babidolskich pilotów - bardzo kompetentnych i
zaangażowanych ludzi. Niestety już na lotnisku w Dęblinie
szkolenie szło gorzej. Fakt, iż personel latający za każdym razem
był bardzo przyjaźnie i ciepło przyjmowany, spotykający przy
okazji mnóstwo kolegów nie tylko ze swojej promocji (do tego miło
było odwiedzić miejsce, w którym spędziło się cztery lata i
gdzie kształtowano się wtedy naprawdę rasowych lotników).
Przygotowanie naziemne było bardzo długie jak dla podchorążych
drugiego roku, a nie doświadczonych pilotów z jednostki bojowej.
Tak wspomina tamten czas kmdr por. dypl. pil. rez. Stanisław Felner:"Najgorsze
w tym wszystkim było to czekanie... Nie chcę się dopatrywać złej
woli ze strony gospodarzy, ale ciągle czekaliśmy - a to na
pogodę, a to na usprawnienie samolotów, a to na koniec Dni
Techniki, a to... Bóg jeden raczy wiedzieć, na co. Strasznie się
to nasze szkolenie ślimaczyło. Nasi szefowie też chyba nie do
końca byli nim poważnie zainteresowani, bo żadnej reakcji na moje
interwencje się nie doczekałem. W sumie do tego feralnego dnia
niewiele się udało zrobić.... Z tego wszystkiego, żeby jakoś
zabić czas i spędzić ten czas jak najbardziej pożytecznie,
zaczęliśmy nawet latać z kolegami z 58 LPSz na samolotach TS-11,
na ich loty z treningu i doskonalenia... Iryda na tym etapie była
już przestarzała. Taka hybryda TS-1 z MiG-21. Podstawowe, klasyczne
uzbrojenie, taki sam celownik, nawet drążek sterowy taki sam. W
powietrzu dosyć "wołowaty", ciężki, z bardzo niesympatyczną
tendencją do zadzierania nosa po wypuszczeniu klap i wzrostem sił
na drążku na etapie wyrównania i lądowania. Duża prędkość
podejścia (270-290 km/h). Trochę rekompensowały to wszystko bardzo
dobra widoczność z kabiny, sterowane przednie koło i oczywiście
te dwa silniki, które dawały komfort (ale tylko psychiczny, bo na
osiągach to się jakoś wyraźnie nie odczuwało)
. Radziliśmy sobie
z tym samolotem całkiem dobrze, ba, nawet nasi dęblińscy koledzy
byli bardzo zaskoczeni. I tak to wszystko powoli, bardzo powoli się
toczyło. Aż do tego feralnego dnia...I jest to " niestety"
tylko jeden z epizodów w moim lotniczym życiorysie. Szkoda, że
okupiony tak wielką ofiarą. A moi przełożeni na tyle stracili
zainteresowanie Irydą, że nawet nie poproszono mnie o jakieś
wnioski, refleksje czy zwykły raport z przebiegu szkolenia. Ech,
lotnictwo MW..."
W
środę 24 stycznia 1996 roku pogoda była wymarzona na wykonywanie
lotów w wariancie "DZWA". Do wykonania kolejnego etapu zadania
na samolocie treningowo-bojowym I-22 Iryda o nr fabrycznym AN00203 nr
burtowy 203 została wyznaczona załoga w składzie: kpt. mar. pil.
Jan Mieszkowski - pierwsza kabina i mjr pil. Tomasz Chudzik - druga
kabina. Załoga w tym dniu miała do wykonania lot wg ćw. nr 19. Był
to lot szkoleniowy na wykonanie wyższego pilotażu w strefie.
Ćwiczenie było bardzo trudne, gdyż charakteryzowało się
skomplikowaną wiązanką 12 figur pionowych, do których zaliczały
się: pętla, przewrót, immelman, podwójny zwrot bojowy; samolot 6
razy wykonuje pod kątem prostym do ziemi wznoszenie i opadanie, a
4-krotnie są to beczki na wznoszeniu, kończąc akrobacje lotem
plecowym. Od startu wszystko szło dokładnie według założonego
planu, aż do wykonania ostatniej sekwencji zaplanowanego ćwiczenia,
jakim był lot odwrócony.Załoga
wprowadziła samolot do lotu odwróconego na wysokości 3400 metrów
zprędkością
przyrządową 480 km/godz. Miał to być ostatni element ćwiczenia,
po którym załoga miała wracać już na lotnisko. Lot odwrócony
piloci wykonywali przez 15 sek. W tym czasie nastąpiła nagle
liniowa zmiana kąta ustawienia statecznika poziomego, odpowiadającej
maksymalnemu wychyleniu i wyważeniu "całkowicie
do siebie",
co spowodowało odciążenie drążka sterowego. Samolot przeszedł
na zniżanie ze zwiększającą sięprędkością.
Na skutek skrajnego ustawienia statecznika i dużejprędkości
lotu wystąpił gwałtowny wzrost sił na drążku. Załoga
błyskawicznie przestawiła dźwignię sterowania silników, aby
zmniejszyć obroty orazpróbowała
zmniejszyć pochylenie przez energiczne ściągnięcie drążka. W
wyniku dalszego zmniejszania wysokości i zwiększania prędkości
nastąpił gwałtowny wzrost ujemnego przeciążenia. Samolot
rozpędził się do 840 km/godz.; zniżając się, przekroczył
maksymalną dopuszczalną prędkość oraz dopuszczalne przeciążenie
ujemne. Rozpoczął się proces niszczenia konstrukcji samolotu w
powietrzu, po którym nastąpiło zderzenie z ziemią - to
doprowadziło do śmierci dwóch świetnych pilotów. Komisja
Badania Wypadków Lotniczych MON pod kierownictwem płk dypl. pil.
Mariana Urbańskiego ustaliła, że przyczyną było samoczynne
przestawienie się statecznika poziomego w maksymalne skrajne
położenie, określane jako "ciężki
na nos" w
momencie, gdy samolot znajdował się w położeniu odwróconym.
Samolot I-22 Iryda spadł na krańcu wsi Niedźwiedźw
woj. lubelskim, nie
eksplodując. Elementy samolotu zostały rozrzucone na przestrzeni aż
4 km. Statecznik pionowy-jeden z największych oderwanych elementów
- spadł na głównym skrzyżowaniu wiejskiej drogi. Końcówka
lewego skrzydła spadła na podwórko jednej z zagród. Rejestrator
SARP 12 WM, tzw. "czarna skrzynka" zachowała zapis lotu do
momentu wypadnięcia z płatowca przy 19 minucie lotu. Od przerwania
pracy rejestratora SARP do zderzenia z ziemią minęło zaledwie 7
sek. W 13 sek. lotu odwróconego płaszczyzna steru poziomego
niezależnie od woli pilotów przemieściła się od plus 3,7 do
wartości minus 4 stopnie. Samolot jeszcze leciał w położeniu
odwróconym. W chwili wyprowadzania samolotu do lotu normalnego, ze
względu na znaczny wzrost siły występujących na drążku,
zjawisko wejścia w ostre nurkowanie zaskoczyło załogę. Piloci,
chcąc powstrzymać niekontrolowany wzrost prędkości oraz spadek
wysokości lotu, zdecydowali się na manewr, po którym kpt. mar. Jan
Mieszkowski zmniejszył prędkość obrotową silników i na moment
wypuścił hamulce aerodynamiczne. Niestety nie dało to
spodziewanego efektu. Prawdopodobnie piloci uruchomili jeszcze klapy
podskrzydłowe. Samolot nie reagował jednak i na to. Zwiększyła
się znacznie prędkość spadania i doszło do przekroczenia
wartości ograniczeń eksploatacyjnych. Rejestrator zanotował
znaczne przeciążenie, wielokrotnie przewyższające jego możliwości
pomiarowe. Siła oddziałująca na załogę była już przynajmniej
dwa razy większa od wartości 4 g. Prędkość maksymalna określona
dla samolotu Iryda wielkością 828 km na godz. zwiększała się do
wartości, po której płatowiec zgubił ogon i końcówkę lewego
skrzydła. Z konstrukcji wypadł też SARP. Przemieszczający się
wewnątrz kabiny pilot siłą bezwładności zainicjował działanie
pironaboju fotela katapultowego w drugiej kabinie. Owiewka drugiej
kabiny została rozbita. Samolot znajdował się na wysokości 720
metrów. W czeskim fotelu nie zadziałał jednak przyspieszacz
rakietowy, wywleczony spadochron ratowniczy mjr Tomasza Chudzika w
połowie został porwany. Wypełniona częściowo czasza z olbrzymią
siłą wyrwała pilota z wnętrza kabiny samolotu, który zginął w
chwili zde
rzenia z ziemią. Kpt. Mieszkowski spadł razem z samolotem
na ziemię. Uderzenie o ziemię spowodowało zadziałanie fotela i
wyrzucenie go na odległość 60 metrów, gdzie poniósł śmierć na
miejscu. Samolot zderzył się z ziemią na skraju wsi Niedźwiedź z
kursem 343 stopnie, z przechyleniem 45 stopni na lewe skrzydło, z
pochyleniem 14-20 stopni nosem do góry, minimalnym kątem pochylenia
toru o 23-30 stopnie. Podczas niszczenia konstrukcji nastąpił obrót
w lewo tylnej części skrzydła. W trakcie obrotu wyrwał się z
płatowca lewy silnik, który rozpadł się na trzy części. Prawy
silnik wraz z konstrukcją nośną płatowca przemieścił się poza
lewy silnik. Podwozie główne i przednie były w położeniu
schowanym. Siniki samolotu pracowały do momentu zderzenia się z
ziemią. Całe
szkolenie pilotów z Babich Dołów zostało nagle przerwane przez tę
katastrofę. Prawie wszyscy piloci natychmiast powrócili do
dywizjonu. Został na miejscu tylko kmdr por. dypl. pil. Stanisław
Felner, którego powołano do pracy komisji badającej wypadek.Prawdopodobnie
kpt. mar. pil. Jan
Mieszkowski na następnych lotach poleciałby już samodzielnie.
Warto przy okazji dodać, iż z tej grupy pierwszy samodzielnie na
I-22 zdążył wylecieć kmdr Felner, który miał jeszcze skończyć
program instruktorski i kpt. mar. pil. Andrzej Szczotka. Wystarczył
niewyjaśniony do końca błąd na trymerze,
który zablokował się w skrajnym położeniu "od
siebie" w
locie plecowym samolotu
by to błyskawicznie podważyło mozolnie wypracowane zaufanie do
sprzętu, a to cenione jest najwyżej. Piloci zapłacili za to
najwyższą cenę.
Ppłk pil. inż. Tomasz Chudzikur. się 10 stycznia 1961 roku. Promocja WOSL 1984 rok, był zastępcą dowódcy 3 eskadry w 58 LPSz. Pilot klasy mistrzowskiej od 1993 roku. Nalot ogólny ponad 1800 godz., w tym na samolocie Iryda 187. Awansowany do stopnia majora w 1995 roku. Pośmiertnie awansowany do stopnia podpułkownika. Był żonaty, miał dwie córki i syna. Oficer z wysokimi opiniami. Przy każdej podkreślano sumienność i zdyscyplinowanie w wykonywanym zawodzie instruktora-pilota. Prawdziwy entuzjasta lotnictwa i wspaniały kolega. Ppłk pil. Tomasz Chudzik wylatał 1200 godzin, w tym 80 na Irydzie. Tak mówił o Irydzie:"Podobają nam się charakterystyki lotne Irydy. Zachowuje się poprawnie w czasie startu i lądowania, jest bezpieczna w przeciągnięciu, dobra, no i te charakterystyki urządzeń sterowych. Dzięki dwóm silnikom i fotelom katapultowym Iryda jest najbezpieczniejszym samolotem w szkole... Lataliśmy na Irydach, wożąc ponad tonę uzbrojenia i nie mieliśmy żadnych problemów. Więcej na razie nie można podwieszać ze względu na zbyt mały ciąg silników - jest to ograniczenie producenta, które zostanie usunięte po zamontowaniu silników K-15 lub Viper...Irydę można rozwinąć w samolot bojowy na miarę polskich potrzeb i możliwości. Projekty pokazywane nam przez konstruktorów, np. Iryda 97 są naprawdę interesujące...". Tak po latach wspomina śp. Tomasza Chudzika płk pil. rez. Andrzej Rogucki: "To był świetny facet, ciepły i spokojny, wielki zwolennik Irydy i Iskierki; żaden z tych typów nie wszedł do naszego wojska, a na dodatek Iryda go zabiła ..."
Kmdr
ppor. pil. inż. Jan Mieszkowski ur.
się 19 czerwca 1966 roku. Promocja w WOSL 1986 rok. Szef rozpoznania
eskadry w dywizjonie lotniczym Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Pilot pierwszej klasy od 1990 roku, nalot ogólny ponad 900 godz., w
tym na samolocie Iryda 4 godz. Awansowany do stopnia kapitana
marynarki w 1993 roku. Pośmiertnie awansowany do stopnia komandora
podporucznika. Był żonaty. Ojciec córki i syna. Pochowany z
wszelkimi honorami w Gołębiu koło Dęblina. W opinii przełożonych
bardzo dobry pilot, stanowczy, zdyscyplinowany, koleżeński i
wzorowy oficer. Tak po latach wspomina śp. Jana Mieszkowskiego -
kmdr pil. rez. Bogusław Maniński: "Dostałem
grupę młodych, chętnych do nauki pilotów - promocja 1986.
Widziałem ich wielką wiarę w nasze (instruktorów) wiadomości i
umiejętności. O każdym z nich można mówić tylko pozytywnie. A
Jasio - zaangażowany wnikliwie czytał instrukcje, a o niezrozumiałe
kwestie dopytywał się bardzo wnilkiwie. Latał chętnie i bez
problemów". Kmdr
por. dypl. pil. rez. Stanisław Felner wspomina
zmarłego pilota tak: "Bardzo
pogodny i bardzo lubiany przez wszystkich. Miał rzadko spotykany dar
bycia w środku zdarzeń, kiedy było trzeba i zupełnie z boku,
kiedy tego wymagała sytuacja. Do tego żołnierz z krwi i kości.
Zawsze miał duży szacunek dla przełożonych. Bardzo się cieszył
tym wyznaczeniem na przeszkolenie na Irydy i bardzo martwił, że
szło ono jak krew z nosa. Żeby nie rodzina w Dęblinie, trudno by
mu było te tygodnie tam przeżyć. Z Jasiem mam osobiście same
dobre skojarzenia". Kpt.
nawigator rez. Jan Gronda tak wspomina dziś śp. Jana
Mieszkowskiego:"Każda
chwila pobytu Janka na lotnisku czy to w budynku sztabu, eskadry,
hangarze na KTS-ie, domku pilota, czy też wieży, wprowadzała
uzasadnioną, pozytywną atmosferę - dał się lubić i był
lubiany! Jego postać pełna werwy i zapału latania, a do tego
zawsze śmiejące się Jego postawa wyrażała rozwagę i spełnienie
z powodu służby w lotnictwie wojskowym. Janek, gdy już się
odrobinę gdzieś spieszył, to z daleka był rozpoznawalny po
charakterystycznym chodzie, który wprowadzał Go w lekkie kołysanie
z parciem do przodu i ciążeniem ziemskim - niesionej w ręce torbą
nawigatora lotów na loty - DNL-a. Skrupulatny, dokładny w swym
działaniu zyskał sobie sympatię i uznanie kolegów oraz
przełożonych. Loty, w których uczestniczył, wykonując przeróżne
zadania indywidualne i zespołowe nad lądem i morzem, wprowadzały w
Nim niesamowity zachwyt i radość zgłębiania tajników sztuki
bycia pilotem myśliwskim. Nawigatorzy, przekazując radiowe komendy
do Niego kierowane w powietrzu, zawsze były potwierdzane i
natychmiast wykonywane z charakterystycznym słowem - "wykonuję",
a efekt Jego działania był widoczny na radarowym ekranie, zaś
oceny z tych zadań były wysokie. Żeglarstwo zawsze kojarzymy z
wodą - kolejnym żywiołem, z którym się zmagał Janek - mam na
myśli aktywny czas na obozach kondycyjnych w Krainie Tysiąca
Jezior. W domowym zaciszu natomiast konstruował piękne, miniaturowe
żaglowce i zamykał je w butelkach, które do dzisiaj znajdują się
w niejednym domu - są pamiątką od Jasia... Mojego Ziomka z
powiatowego Miastka i harcerskiego hufca".
Cześć Ich Pamięci
Bardzo serdecznie dziękuje Staszkowi Felnerowi za pomoc przy napisaniu tego materiału.
Uwagi:
Samolot I-22 Iryda. Pierwszy oblot fabryczny samolotu w PZL Mielec 4 lipca 1991 roku, nrser. ANA002-03, numer burtowy 0203, silniki PZL-5
Tekst
Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia: Wacław Hołyś, Milosz Rusiecki oraz zbiory autora