
Impreza uratowana - ta świadomość wywołała westchnienie ulgi. Samo lotnisko w Pile ma niezwykłą cechę. Samoloty opuszczające hangar, aby zakołować na pas startowy i w ogóle dostać się na lotnisko, muszą przejechać w poprzek ruchliwą jezdnię, zatem wygląda to dość osobliwie: kodeks drogowy obowiązujący - samoloty i pilotów zmuszonych ustępować pierwszeństwa przejazdu autom. Z pewnością zdumione miny mają ci, którzy za kółkiem widzą przepuszczające ich z lewej czy prawej strony maszyny latające. Oficjalnie impreza była Ogólnopolskimi Targami Lotnictwa Paralotniowego i Mikrolotowego; łączyła też w sobie zarówno zlot, jak też ogólnokrajowe zawody w tej kategorii awiacji.
Sama konkurencja była rozgrywana od środy do piątku, zaś weekend zaplanowano bardziej komercyjnie, pokazowo. Paralotniarze byli największą grupą lotniczą w Pile. Wszędzie i nieustannie cięli połać nieba swoimi maszynami. Nasza (miałem jeszcze ze sobą dwóch, młodych fanów lotnictwa - Łukasza i Karola) obecność początkowo skupiła się na robieniu zdjęć przy hangarze i w nim samym. Jest jakaś prawidłowość

Tu ludzi było najwięcej. Równie wielką atrakcją i gwiazdą imprezy okazały się cztery repliki maszyn dość wiekowych - Kiebitz B9. Tyle właśnie maszyn przyleciało na "gościnny występ" z Niemiec, by ustawić się na trawiastej płycie w nienagannym szeregu. Co prawda nie było możliwości bliskiego dostania się do tych samolotów, ale szczęśliwy traf spotkania człowieka znającego nasz portal sprawił, że otrzymaliśmy identyfikatory i jako uprzywilejowani podeszliśmy blisko tych dumnych, stalowych ptaków. "Obstrzelane" zostały z każdej strony; robiła wrażenie perfekcyjna dbałość o szczegóły malowania i wyposażenia, doskonała prezencja została więc uwieczniona na zdjęciach. Sami właściciele z uśmiechem życzliwości traktowali nasze fotografowanie, wszak dla nich to także promocja. Nie było problemu, by w obiektyw

Tymczasem na lotnisku zrobiło się już całkiem piknikowo i rodzinnie. Wyrosły: dmuchane zamki, karuzele, punkty gastronomiczne, kramy z pamiątkami i gadżetami lotniczymi. Sporym udogodnieniem do robienia zdjęć okazał się potężny wał ziemny oddzielający dawną, wojskową część lotniska od trawiastej płyty. Po wejściu na szczyt wału zdjęcia robione stamtąd ukazały nowy wymiar fotografii. Szeroka panorama obejmująca obszar postoju maszyn była wprost imponująca. Można było z tak dobrego punktu obserwować startujące i siadające samoloty ultralekkie - wdzięczne obiekty prezentujące się z niezwykłą gracją. Ponadto czekała nas jeszcze niespodzianka - jeden z organizatorów, który dopuścił nas do Kiebitzów, zaprosił nas do "antka" nie tylko na sesję z zewnątrz, ale także od środka. Dzięki temu gestowi mieliśmy okazję utrwalić na fotkach kabinę i kokpit.

Wielkie dzięki dla tego młodego człowieka z fantazją - pokazał, co znaczy zwykła, więc całkiem nadzwyczajna gościnność czy życzliwość. Pełni wrażeń i spełnieni doczekaliśmy się w końcu ukoronowania pobytu na pilskim lotnisku: Niemcy na swoich zabytkowych Kiebitzach dwukrotnie w formacji przelecieli dość nisko nad głowami widzów. Oczywiście migawki aparatów nie miały chwili wytchnienia. Dech w piersiach zapierał widok czterech dwupłatów lecących blisko siebie i na tyle wolno, by bez trudu dostrzec machających publiczności pilotów, by odczuć tę magię latania - z duszą, z wielkim, chłopięcym sentymentem, z poczuciem spełnionego marzenia. To właśnie niezatarte wrażenie pozostało do końca w nas trzech - Karolu, Łukaszu i piszącym te słowa. Wracaliśmy kolejny raz szczęśliwi i z oznaczeniem Piły na mapie podbojów spotterskich jako miejsca zdobytego i życzliwego.
Tekst i zdjęcia Jarosław Kania