
Zacznijmy jednak od początku.
- Od zawsze interesowały mnie maszyny latające i samo latanie; to nie jest jakaś rodzinna tradycja czy przebywanie w odpowiednim środowisku, to przyszło później. Pasja awiacji dojrzewała we mnie sama z siebie, po prostu tkwiła gdzieś w duszy - mówi Łukasz.
Młody, przyszły pilot czekał całymi latami na moment, który pozwoli mu zacząć działać w celu spełniania marzeń, a była to bariera wieku. Zaczęło się od standardowych badań, które musiały wykluczyć przeciwwskazania do pilotażu szybowcowego. Komisja lekarska zebrała się w Aeroklubie Pomorskim w Toruniu, gdzie również inni kandydaci na pilotów zebrali się w grupie i czekali na werdykt. Komisja bez zastrzeżeń przyjęła dokumenty lekarskie Łukasza, więc droga na grudziądzkie lotnisko w celu pierwszych lotów stała otworem. Najpierw jednak jak w szkolnej ławie trzeba było zasiąść w sali wykładowej Aeroklubu Nadwiślańskiego, by przejść szkolenie teoretyczne. Obejmowało ono m.in.: meteorologię, łączność, zasady pilotażu i budowę statku powietrznego. Łącznie z Łukaszem szkolili się też inni młodzi ludzie z odległych nawet miejsc, jak Warszawa czy Słupsk. Ekipa liczyła 8 osób. Z końcem czerwca zaczęto przymierzać się do pierwszych lotów z instruktorem, którymi w tym przypadku byli Dariusz Kanigowski (

W końcu nadszedł bardzo emocjonujący dzień. 10 lipca już od 5.00, niedługo po wschodzie słońca, na płycie lotniska pojawili się adepci szybownictwa, by sięgnąć nieba w dosłownym sensie i wyłącznie samodzielnie. Zanim to jednak nastąpiło, odbył się ostateczny egzamin z instruktorem sprawdzającym. Mimo napięcia i nerwów Łukasz zaliczył to bez problemów. Po ostatnim locie sprawdzającym bohater artykułu pozostał sam w kabinie szybowca. Chwila obsługi technicznej (podczepienie liny i sprawdzenie niezbędnych urządzeń w kabinie), po czym w górę idzie lewa dłoń pilota, co oznacza gotowość do startu i uniesienie przez kogoś z zewnątrz końcówki jednego skrzydła szybowca. Głos instruktora w radiu: "Wyciągarka, naprężaj, pierwszy samodzielny" oznacza sekundy przed wylotem...
- Przed startem, ale gdy nie siedziałem jeszcze samodzielnie w kabinie, udzieliła mi się atmosfera napięcia, bo wszyscy z nas czuli odpowiedzialność i wyjątkowość tego dnia. To miał być dla nas werdykt "być albo nie być". Kiedy już jednak ogarnęła mnie cisza w kabinie przed pierwszym samodzielnym lotem, skupiłem się i wyciszyłem, opanowałem emocje, po czym szybowiec ruszył. Start za wyciągarką to potężne przyspieszenie i szybkie osiągnięcie odpowiedniej wysokości 300 - 450 m. Lżejszy tym razem szybowiec ruszył jak z procy, wytwarzając świst powietrza. W powietrzu szybowiec zachowywał się nieco inaczej ze względu na mniejszą masę. Spokojnie zbudowałem standardowy krąg nad płytą lotniska. Nie sposób opisać, jaką radość niesie za sobą świadomość bycia w powietrzu i całkowitego panowania nad statkiem powietrznym. W tej sytuacji człowiek zdany jest tylko na siebie, musi ufać sobie, być pewnym własnego przygotowania i podejmowania właściwych decyzji. Tu instruktora nie ma, pozostał kilkaset metrów w dole i kilka kilometrów od szybowca - relacjonuje najmłodszy w Polsce uczestnik szkolenia.
Lądowanie odbyło się spokojnie i miękko, zaś po dobiegu zaraz odbył się następny lot samodzielny zgodnie z obowiązującymi procedurami szkoleniowymi. Zaraz po wyjściu z szybowca Łukasz musiał zadośćuczynić tradycji - otrzymać od instruktorów solidnego, ojcowskiego klapsa jako zaliczenie całego latania.
- Nigdy dotąd nie byłem szczęśliwszy. Wiem, co chcę realizować w życiu i jest to związane z lataniem, a szybownictwo traktuję z wielkim respektem i sentymentem jako pierwszy, poważny etap dalszego spełniania marzeń - tymi słowami podsumowuje swoją życiową przygodę Łukasz Wołejko.
Tekst i fot. Jarosław Kania