Do
pokazu indywidualnego, który ma zaprezentować możliwości bojowe i
pilotażowe samolotu myśliwskiego typu Lim, został wytypowany
dowódca III eskadry por. pil. Zbigniew Możdżeń, który od 26
lipca 1957 roku jest w gdyńskim pułku, a już po tak krótkim
czasie został obdarzony zaufaniem przez swoich przełożonych.
Dzięki temu mógł reprezentować gdyński pułk Lotnictwa Marynarki
Wojennej w pokazie indywidualnym podczas uroczystości 10-lecia
Święta MW. W tej sytuacji, która była mu notabene na rękę, por.
Możdżeń zaraz wziął się do pracy, aby zapoznać się dokładniej
z typem samolotu, na jakim będzie miał wykonać specjalnie przez
siebie i przełożonych dobrane figury. Pilot musiał wcześniej
oblatać kilka samolotów Lim-2. Spośród nich miał wyłonić
maszynę, której silnik najdłużej wytrzyma w locie odwróconym
prawie 30 sek. Istniał taki wymóg, gdyż w swoim programie pilot
miał wykonać odlot z pokazu właśnie w takiej figurze, prezentując
wcześniej beczki sterowane; trzeba zaznaczyć, że przy wprowadzaniu
samolotu w położenie plecowe silnik zazwyczaj nie wytrzymywał 20
sek. i często się wyłączał. Młody porucznik, mając już
niemałe doświadczenie z samolotem Lim, gdy latał wcześniej w 3
PLM, wiedział, że teraz przyszedł odpowiedni czas na to, aby
pokazać, na co go stać nie tylko swoim przełożonym, ale też
publiczności i wyższym władzom państwowym. Tych rzecz jasna nie
mogło zabraknąć na tak znamienitej uroczystości. Była to
doskonała okazja, by zachwycić wszystkich obserwatorów swoimi
umiejętnościami. Przystąpił do treningu po wcześniejszym
uzgodnieniu z dowództwem, które nalegało, aby por. Możdżeń
wykonał jak najlepszy pokaz, wykonując m.in. figurę „ósemki”
w pionie, następnie kilka zwrotów bojowych, przewrotów na górkach
i odlot w położeniu plecowym ze sterowanymi beczkami. Podczas
trenowania i sprawdzania poszczególnych maszyn por. Możdżeń
zdołał trafić na samolot, który był w stanie pracować w
odwróconej pozycji niemalże aż do oczekiwanych 30 sek., co było
prawdziwym ewenementem! Po wyborze samolotu, którym okazał się
Lim-2 o nr 1103, por. pil. Zbigniew Możdżeń przystąpił do
treningu. Mozolne treningi i wielki wysiłek w każdym locie
ćwiczebnym doprowadziły działania pilota niemalże do perfekcji.
Jest
7 września 1958 roku; piękne, niedzielne popołudnie. Pogoda tego
dnia wymarzona, słońce i gdzieniegdzie tylko małe chmurki, które
tylko dodają uroku miejscowości nieopodal Gdyni, gdzie stacjonuje
gdyński pułk marynarki wojennej. Na lotnisku od samego rana trwa
nieustanna gorączka spowodowana przygotowaniem się pilotów oraz
służb technicznych do pokazów lotniczych, które uświetniają
uroczystość z okazji 10-lecia powstania Lotnictwa Marynarki
Wojennej. Nadchodzi upragniona chwila dla młodego, ale już
doświadczonego w takim lataniu por. pil. Zbigniewa Możdżana. Za
chwilę wystartuje on z macierzystego lotniska w celu wykonania
akrobacji nad lotniskiem w Gdańsku-Wrzeszczu. Start nastąpił z
kursem wschodnim 136 w kierunku Helu, gdyż na półwyspie jest WPT
(Wyjściowy Punkt Trasy) dla wszystkich biorących udział w
pokazach. Por. Możdżeń nabiera wysokości 1000 metrów. Po wejściu
na nakazaną wysokość pilot wykonuje zwrot, kierując się na
Gdynię, Sopot, następnie na Gdańsk – Wrzeszcz, gdzie spokojnie
lecąc, czeka na komendę wejścia na lotnisko pokazów. Przed nim
lata trzech jego kolegów i po ich odejściu ma 30 sekund, aby
znaleźć się nad płytą. Po chwili pada komenda, po której pilot
ma pokazać to, co ma w sobie najlepszego. Por. Możdżeń zniża się
do kilkunastu metrów nad wodę, biorąc sobie za wysokość skarpę,
na której leży lotnisko; zamierza zejść jak najniżej i zaskoczyć
widownię, która najprawdopodobniej niczego takiego się nie
spodziewa. Dając jeszcze manetkę gazu do przodu, pilot kątem oka
dostrzega już jednolitą płaszczyznę morza. Kieruje już teraz
wzrok tylko na skarpę i na jej wysokość, aby wyjść idealnie w oś
pasa w locie koszącym. W tym momencie słyszy już w słuchawkach
kierownika lotów (KL): „Za nisko idziesz, za nisko, daj wyżej,
wyżej.” Por. Możdżeń wchodzi nad pas prawie z prędkością
1000 km/h, a wysokość swoją określił według poziomu głów
stojącej w połowie pasa publiczności. W tym momencie pilot oburącz
ciągnie drążek sterowy na siebie. Samolot załamuje linię lotu
prawie pod kątem prostym, a ze skrzydeł puszczają się białe
warkoczyki skondensowanego ogromnym ciśnieniem powietrza.
Przeciążenie w tym momencie jest ogromne, wywołując całkiem
zrozumiale przy takim błyskawicznym manewrze ciemne plamy przed
oczyma pilota. Jego specjalnie dobrany Lim-2 wspina się z ogromną
szybkością w przestworza, zaś po chwili porucznik przechodzi na
plecy i wytraca prędkość do 590 km/h. Kolejny raz następuje
wyjście w górę, ale już do pełnej pętli. Pilot skupia uwagę na
koordynacji sterów, która w tym momencie musi być idealna; by nie
wpaść w korkociąg, pilot całą siłą ściąga ster, trzymając
orczyk nieruchomo. Walczy z całych sił, aby jego samolot przeszedł
przez górny punkt krytyczny. Po chwili por. Możdżeń czuje, jak na
granicy lotności jego samolot na plecach zaczyna pochylać nos do
ziemi. Silnik dudni pompażem. Po nabraniu szybkości lotnik sprawdza
swoje położenie, które jest, jak widzi, idealne w osi pasa
startowego. Wali z góry w dół. Ściągając drążek na siebie,
nie może dopuścić do utraty wysokości. Wyprowadza swojego
niezawodnego Lima na 1200 metrów i obraca go na plecy. Ubierając
całkowicie obroty, por. Możdżeń ciągnie mocno i bardzo płynnie.
Na tej wysokości nie może sobie pozwolić na najmniejszy ześlizg,
przeciągnięcie. Samolot dochodzi do 90 stopni. Stery są w
położeniu optymalnym i każda korekta mogłaby spowodować tylko
pogorszenie sytuacji. Teraz wszystko zależy od właściwości
aerodynamicznych samolotu i od... wielu niezależnych od pilota
rzeczy. Prowadzący samolot pilot z zapartym tchem obserwuje
przyrządy, czekając, kiedy minie ów straszny kąt. Napięcie sięga
zenitu i nerwy osiągają granicę wytrzymałości. Po nieskończenie
wlokących się sekundach pilot zauważa, jak wreszcie nos samolotu
dochodzi do horyzontu. Poczucie ulgi wyzwala dodatkową energię -
znowu pełen gaz i zejście do poziomu głów stojącej na ziemi
publiczności. Teraz już tylko wiraże, przewroty na górkach i
jeszcze kilka dodatkowych elementów, aby uatrakcyjnić i tak już
niesamowicie dynamiczny i zarazem brawurowy pokaz kunsztu pilotażu.
Po przejściu nad pasem por. Zbigniew Możdżeń oddala się nad
morze, robiąc efektowny wiraż na paru metrach. „Rysując"
niemalże skrzydłem po falach, obiera ponownie kurs na lotnisko
pokazu. Nad początkiem lotniska odwraca samolot na plecy i w tym
położeniu przelatuje prawie pół pasa. Pilot odpycha drążek od
siebie, przechodząc na wznoszenie, zaś później na wysokości 500
metrów wykonuje łańcuch sterowanych beczek, niknąc ostatecznie w
błękicie. Po wykonaniu pokazu por. pil. Zbigniew Możdżeń
odleciał na macierzyste lotnisko w Babich Dołach, gdzie zaraz po
wylądowaniu otrzymał reprymendę od samego dowódcy pułku kmdr
ppor. pil. Bronisława Siwego. Kilka minut wcześniej zwrócił też
uwagę na pokaz sam dowódca Lotnictwa MW kmdr por. pil. Bogdan Pałuczak,
pytając kpt. pil. Henryka Wojteckiego, który był w tym czasie na
SD, o nazwisko pilota wykonującego tak niebezpieczny pokaz. Tym
samym uświadomił pilotowi, kto był na trybunie honorowej. Wysokość
przelotów była w granicach 50 metrów, a por. Zbigniew Możdżeń
latał niemalże na wysokości głów! Ku wielkiemu zdziwieniu
naszych dowódców gen. Stanisław Popławski odezwał się do kmdr
Pałuczaka, pytając go, kim jest ten pilot, jak on to zrobił,
odlatując na plecach i wlokąc po betonie ogon samolotu. Klaszcząc
i mówiąc: „Ot mołodiec!”, pytał kmdr Pałuczaka „Odkuda
on?” Kmdr Pałuczak, zaskoczony i zarazem zdenerwowany, że w
pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć, w końcu, jąkając
się, odpowiedział "Eto komandir eskadrylli z morskogo
istrebitelnego pułka”. „Nu ładno” - przerwał kmdr
Pałuczakowi gen. Popławski. „Tak wy jemu od mienia 2000 zł
nagrody potomu, szto eto haroszij lotczik".
PS. Ciąg dalszy nastąpi...
Tekst
Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum autora