W
dniu 17 lipca 1987 roku bydgoski pułk wykonywał loty na tzw
rozpędzanie. Swoje pierwsze tego typu loty miało zaplanowanych 9
młodych pilotów; Zdzisław Gocłowski, Leszek Kalinowski, Tomasz
Lodoń, Krzysztof Przybylski, Marek Robak, Piotr Rojek, Dariusz
Wolak, Janusz Smiatacz i Andrzej Ilków, który był z promocji 85
natomiast reszta z promocji 86 (tzw "ekspresy"), którzy
ukończyli dębliński WOSL już z drugą klasą pilota. Pogoda
wyśmienita na loty; zachmurzenie: 3/10 chmur wysokich, widzialność
do 10 km, doskwierający upał z lekkim powiewem wiatru - wszystko
to napawało optymizmem wielu zbierających się pilotów na
przedlotowej odprawie u dowódcy pułku. Śmiało zakładano
wykonanie wszystkich zaplanowanych zadań i ćwiczeń. Dla tych
młodych ppor. z promocji 86 jak przed każdym lotem były to wielkie
emocje.
Jednym
z tych lotników był ppor. pil. Janusz Smiatacz, który wykonać
miał samodzielny lot na rozpędzanie według ćwiczenia nr 21. Tego
dnia bydgoski pułk wykonywał dzienne loty w wariancie DZWA. Po sprawdzeniu i przyjęciu samolotu Su-7 od technika pilot rozpoczyna
procedurę uruchamiania silnika. Siedzący w kabinie odrzutowca młody
ppor. stacjonujący w 3 PLMB z Bydgoszczy poczuł nagły przypływ
adrenaliny, która zapewne będzie mu towarzyszyć przez cały lot.
Po wykołowaniu z tzw. stojanki ( CPPS ) pilot kołuje na DS,
obierając kierunek startu zasadniczy z kursem 26. Kierownikiem lotów
tego dnia był mjr pil. Piotr Zieliński, dowódca I eskadry,
instruktor, wspaniały człowiek i przyjaciel cieszący się pełnym
zaufaniem latającej młodzieży.
Pilot:
- Automatyka, trymer, zezwól start na dopalaniu.
KL:
- Siedemset trzeci, start zezwalam, nabór wysokości po prostej,
powyżej dziesięciu tysięcy - melduj co tysiąc
samopoczucie.
Pilot:
- Siedemset trzeci zrozumiałem, wykonam.
Lewą
ręką pchnął dźwignię sterowania silnikiem do przodu. Ścisnąwszy
jednocześnie manetkę umieszczoną na dźwigni, uruchomił dopalacz.
Na tablicy przyrządów wyłączały się jedne kontrolki i włączały
drugie. Obroty silnika wzrosły do 100 procent. Na moment jakby
ucichł szum silnika, by za chwilę, spowodowany włączeniem się
dopalacza, zadudnić donośniej. Pilot puścił dźwignię hamulca
znajdującą się na drążku sterowym. Nagły wzrost przyspieszenia
docisnął ciało pilota do fotela katapultowego. Samolot myśliwsko
- bombowy Su-7 rozpoczął rozbieg. "Dziś wreszcie sam to zrobię"-
pomyślał i jeszcze raz skontrolował poprawność wskazań
wszystkich przyrządów. Drgnęła wskazówka prędkościomierza. Na
tym typie samolotu oznaczało to prędkość 200 kilometrów na
godzinę. Samolot jego wciąż się rozpędzał... 250... 280... 300.
Łagodny ruch drążka sterowego i przednie koło unosi się... 320...
350... Czas oderwać samolot od pasa, którego koniec zbliża się
nieubłaganie. Przy tej temperaturze zewnętrznej maszyna niechętnie
żegna się z ziemią. Jeszcze chwila i już w powietrzu. 450...500
km/h. Pilot przestawia dźwignię sterowania podwoziem do góry.
Gasną zielone światełka i zapalają się czerwone. Dźwignia
ląduje w położeniu neutralnym.
Pilot:
- Neutralnie, podwozie schowane, zezwól wykonać zadanie.
KL:
- Zadanie zezwalam. Pamiętaj, powyżej pięciu tysięcy - tlen 100
procent
Pilot:
- Zrozumiałem, wykonuję, siedemset trzeci.
Trawers
Piły.
Kontrola
z wieży: - Wysokość 12 tysięcy, samopoczucie dobre, siedemset
trzeci.
Pilot:
- Tak dobrze, siedemset trzeci.
Pilot
postanawia ostudzić forsowany na dopalaczu silnik. Palce zaciśnięte
na dźwigni sterowania silnikiem odpychają manetkę dopalacza. Robi
się ciszej. Pilot ujmuje jednocześnie trochę obrotów i kładzie
samolot w lewy skręt. Temperatura silnika spada do optymalnej. Pod
koniec zakrętu pilot ponownie uruchamia dopalanie. Żeby porządnie
rozpędzić samolot i jednocześnie nie zejść przy tym poniżej 10
kilometrów, ważny będzie każdy kolejny metr. Wskazówka
wysokościomierza znów zaczyna swoją drogę w
górę...12500...13000...13500. Powinno wystarczyć. Busola wskazuje
już kurs, na którym odbędzie się rozpędzanie. Rzut oka za
kabinę. Bezchmurnie, dlatego pięknie widać ziemię. Z tej
wysokości wygląda to tak, jakby ktoś pod samolotem rozwinął dużą
mapę. Mało szczegółów, za to dużo plam lasów, pól, jezior czy
miast. Urzeczony tą krótką, a jakże bajeczną chwilą pilot tak
naprawdę nie ma czasu na podziwianie. Czas za to na najważniejszy
moment w tym locie. Ponowna kontrola poprawności wskazań przyrządów
i meldunek do wieży.
Pilot:
- Wysokość trzynaście pięćset, samopoczucie dobre, rozpoczynam
rozpędzanie, siedemset trzeci.
Wieża:
- Rozpędzanie zezwalam, zamelduj naddźwiękową siedemset trzeci.
Silnik
Su-7 pracuje teraz na pełnych obrotach. Lampka sygnalizująca
włączenie dopalacza oraz wzmożony poziom hałasu w kabinie
świadczą o poprawnym działaniu tego urządzenia. Młody
por. delikatnie odpycha drążek sterowy od siebie i wprowadza
samolot w lekkie nurkowanie. Wskazówka prędkościomierza szybko
pokonuje kolejne wartości...600...700...800 kilometrów na godzinę.
Pilot przenosi wzrok na machometr. To ten przyrząd dokładnie
określi teraz przekroczenie bariery dźwięku... 0,85 Macha... 0,9...
Nasila się nacisk na drążek sterowy, trzeba częściej używać
trymera... 0,95 Macha... Czuć dość nieprzyjemne drgania całego
samolotu tak, jakby jakaś niewidzialna siła chciała powstrzymać
go przed dalszym rozpędzaniem... 0,99 Macha ... Wszystkie przyrządy
ciśnieniowe zaczynają swój dziki taniec... Jeszcze sekunda i...1,01...
Już po wszystkim! Nagle jakby jakiś niewidzialny balon pękł tuż
przed nosem samolotu. Zrobiło się ciszej, ustały nieprzyjemne
drgania, złagodniał nacisk na drążek sterowy, a przyrządy
wróciły do swoich poprawnych wskazań. Samolot nabiera nowego
wigoru i rozpędza się dalej... 1,1...1,2 Macha
Pilot:
- Wysokość 12 tysięcy, prędkość naddźwiękowa, siedemset
trzeci.
Wieża:
- Zrozumiałem, zezwalam na dalsze rozpędzanie, pilnuj paliwa
siedemset trzeci.
...1,3 ... 1,4 Macha... Skoncentrowany pilot myśli teraz: "To prawie już
po wszystkim. Lecę szybciej niż dźwięk. Wszystko odbyło się
podręcznikowo. W zasadzie nic takiego. Gdyby nie wskazania
machometru, wszystko wyglądałoby jak kolejny, rutynowy, normalny
lot". Nie był to jednak kolejny, normalny lot. Młody por. wykonał
swoje zadanie perfekcyjnie, robiąc to, do czego jest szkolony!
Przekroczył barierę dźwięku i czuł się z tym wspaniale.
Prędkość wciąż narasta... 1,5... 1,6... 1,65 Macha. Dość! To i
tak około tysiąca ośmiuset kilometrów na godzinę. Po przebiciu
bariery dźwięku w samolocie ustają nagle drgania, zaś maszyna
przechodzi w łagodny, spokojny lot. Będzie miał o czym opowiadać
wnukom nasz bohater . Rzut
oka na paliwomierz uświadamia pilotowi konieczność wyłączenia
dopalacza. Wspaniała maszyna, ale strasznie paliwożerna. Trzeba
oszczędzać paliwo na powrót i bezpieczne lądowanie.
Pilot:
- Siedemset trzeci, jestem na trawersie Torunia, schodzę do
poddźwiękowej i wykonuje w lewo w kierunku punktu.
Wieża:
- Zrozumiałem, wykonuj dalej zgodnie z planem.
Po
wykonaniu ćwiczenia nr 21 ppor. pil. Janusz Smiatacz powrócił na
lotnisko, gdzie otrzymał od swoich przełożonych zasłużone słowa
uznania za swój pierwszy lot, podczas którego przekroczył barierę
dźwięku. Warto dodać, ze rozpędzanie wykonywało się w
konfiguracji tzw. gładkiej, bez dodatkowych zbiorników
podwieszanych. W latach 90, mając uprawnienia wojskowe i cywilne,
współpracował z pilotami z różnych państw, kierując choćby
pokazami lotniczymi, jakie miały miejsce w 1996 i 1997 roku
w Bydgoszczy oraz 1998 roku w Dęblinie.
Dziś,
po odejściu ze służby lotniczej, Janusz Smiatacz jest człowiekiem
niepełnosprawnym wskutek fatalnego zrządzenia losu. Niżej załączam
krótkie spojrzenie na wiele ważnych, życiowych spraw tego
Człowieka, pilota służącego w jednej z byłych najlepszych
jednostek lotniczych w kraju. Poniższe wypowiedzi są przykładem
wielkiego charakteru, hartu ducha i rozsądnego, dojrzałego myślenia
o ludzkiej kondycji. Oby to podsumowanie w wykonaniu samego bohatera
było mottem dla każdego człowieka, nie tylko pilota.
Oddajmy głos
lotnikowi:
"Gdy
dziś patrzę wstecz na bariery, z którymi przyszło mi się
zmierzyć, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że łatwiej
przełamać jest te czysto fizyczne, jak: prędkość, wysokość czy
odległość, niż te, które tkwią w każdym z nas. Nawet jeszcze
jeden wysoki krawężnik przed kołami wózka inwalidzkiego czy
następna zepsuta winda są niczym w porównaniu z naszymi hamulcami
wewnętrznymi. To one, wszystkie nasze słabości, kompleksy, fobie,
stereotypy czy uprzedzenia stanowią czasami mur nie do przebicia.
Pamiętam pytania, które zadawałem sobie w długie, bezsenne noce
po wypadku: jak przełamać barierę niewiary w swoje możliwości
tak uszczuplone przez doznane obrażenia? Jak pokonać barierę
niepewności w dalszą akceptację otoczenia, gdy nagle, z sekundy na
sekundę, wszystko się zmieniło? Gdzie szukać radości życia,
jeśli do jego końca już tylko wózek? Może nie na wszystkie
pytania udało mi się znaleźć odpowiedzi, ale to nie zwalnia mnie
z obowiązku ciągłego, aktywnego poszukiwania rozwiązań. Trzeba
szukać w sobie tyle siły, aby móc się zmierzyć z barierami
każdego typu. Naprawdę warto, bo później jest trochę jak z
przekraczaniem bariery dźwięku. Gdy już ją przekroczysz, ustają
nagle drgania i samolot łagodnie wchodzi w dalszy lot. Jeśli
odniesiesz triumf nad własną słabością, dalsze życie staje się
prostsze, a postępowanie - pewniejsze. To między innymi dlatego
wciąż z satysfakcją sam kieruję własnym, przystosowanym
samochodem i setnie się bawię przy każdej nadarzającej się
okazji, bo mimo wszystko warto żyć!"
PS.
Dziękuję Panu Januszowi Smiataczowi za pomoc w zrealizowaniu tego
materiału.
Tekst
Krzysztof Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum Janusza Smiatacza i autora