20 sierpnia 1974 roku na wyglądającej malowniczo o tej porze roku
Kępie Oksywskiej, nieopodal Gdyni, na lotnisku 34 PLM
OPK pełnił tego dnia dyżur bojowy starszy pilot II eskadry por.
Andrzej Bratek. W tym czasie pułk był obciążony dodatkowo lotami
dzienno-nocnych trwającymi już od kliku dni dzień po dniu. W
godzinach południowych przybrzeżne radary wychwyciły latające nad
morzem cele, które od jakiegoś czasu notorycznie zapuszczały się,
naruszając polską przestrzeń powietrzną. Niemal wszyscy piloci
byli zgodni, że naruszycielami są prawdopodobnie Duńczycy i
Szwedzi. Ci nieproszeni goście byli od paru dni powodem zwiększenia
intensywności wykonywania lotów przez pułk, jak i wzmożonego
dyżuru, który był tego dnia od wczesnych godzin porannych aż 9
razy postawiony w najwyższej gotowości. Samoloty pary dyżurnej
stały na płycie przy pasie startowym, a poderwanie pary znaczyło
start z konwojera po wkołowaniu na pas z kursem 136. W końcu późnym
popołudniem padła komenda na start dla por. Bratka. Po zajęciu
błyskawicznie miejsca w kabinie samolotu MiG-21PFM, por. Bratek
dostaje komendę: "040 zapuszczaj". Pilot wystartował z kursem
136 nad morze, przytrzymując dłużej samolot na dopalaniu, aby jak
najszybciej rozpędzić maszynę i tym samym nabrać szybko wysokości. Zaraz po
starcie został naprowadzany na parę "turystów" lecących z
północy. Nawigatorem naprowadzania tego dnia był nieoceniony w
swoim fachu, doskonały (niegdyś też pilot) kpt. Marian Luber,
który ze stoickim spokojem podawał współrzędne, aby jak
najdokładniej naprowadzić swojego pilota na wrogie w tym czasie
samoloty. Ponieważ była cienka warstwa chmur na wysokości
1800-2000 metrów, pilot nie widział celu. Dopiero delikatne zejście
pod chmury przy prędkości podejścia do celu 1,8 Ma, co można było
zrobić tylko nad morzem (jak wspomina te chwile dziś już ppłk.
pil. rez. Andrzej Bratek: "Nie chciałbym być na łódce na morzu pod
taką trójką samolotów"), zobaczył dwa lecące samoloty w ciasnym
szyku. Po przechwyceniu nieproszonych gości okazało się, że to
szwedzkie myśliwce Saab J-35 Draken, które były już na kursie
powrotnym, lecąc na wysokości 1500 metrów z prędkością prawie
1,5 Ma. Pilot zrobił im kilka "twarzowych zdjęć", wznosząc
się zaraz na 5000 metrów, zmniejszając tym samym prędkość do
poddźwiękowej. Przy dużej prędkości na małej wysokości paliwo
jakby wyparowało z jego samolotu. Zameldował niezwłocznie na SD,
że "wody" mało. Po chwili otrzymał meldunek z kursem na
macierzyste lotnisko, lecz zaraz nastąpiła poprawka w kursie na
Słupsk. DKL-em tego dnia był mjr pil. Zdzisław Siemieniak, który
swoim spokojnym głosem co parę sekund pytał o pozostałość
paliwa. Pilot wprawdzie wiedział, ile litrów paliwa zużywa samolot
na wykonanie zwykłego kręgu przed lądowaniem, a że rozchodomierz
pracuje z szybkością niewiele wolniejszą od sekundnika
zegarka - tego pilot nie wiedział. Nad lądem zachmurzenie było w
granicach 1200-3600 metrów, ale 8/10. Pilot zobaczył w prześwicie
lotnisko i z dużym kątem zniżania schodził do lądowania. O
zajściu według systemu USL (urządzenie "ślepego" lądowania )
nie mogło być mowy. W tym czasie na słupskim lotnisku odbywały
się loty; kierownik lotów był już powiadomiony o lądowaniu por.
Bratka wracającego z dyżuru bojowego, udostępniając mu w pierwszej
kolejności miejsce do lądowania. Po otrzymaniu meldunku od KL-a
pilot natychmiast zameldował o podejściu z prostej, widząc, jak
mało ma paliwa; na drugie zajście mogło by
już nie wystarczyć. Por. Andrzej Bratek nad lotnisko wyszedł
idealnie i nie ryzykując kręgu (wskaźnik mógł mieć jakieś
nieścisłości), posadził swój samolot z pierwszego podejścia. Po
zakołowaniu na CPPS okazało się, że "wody" zostało zaledwie
240 litrów, o czym nawet nie wolno było mówić w tamtym czasie. Po sprawdzeniu i zatankowaniu samolotu por. Andrzej Bratek jeszcze
tego samego dnia z poczuciem dobrze wypełnionego zadania powrócił
na swoje lotnisko w Babich Dołach. Tego samego dnia po nim parę
dyżurną objęli również piloci II eskadry - kpt. pil. Leopold
Stachowski i por. pil. Ryszard Nowicki. Obaj piloci mieli nadzieję, że im też uda
się wylot na spotkanie z zachodnimi "turystami", którzy to coraz
częściej i pewniej naruszały polską przestrzeń powietrzną.
Tekst Krzysztof
Kirschenstein
Zdjęcia
z archiwum autora