Wyszukiwarka

Aviateam.pl na Facebook

Intruzi polskiego nieba - rok 1974

Kategoria: Wspomnienia najlepszych Utworzony: 2012-07-15 Autor: Kirschenstein Krzysztof


20 sierpnia 1974 roku na wyglądającej malowniczo o tej porze roku Kępie Oksywskiej, nieopodal Gdyni, na lotnisku 34 PLM OPK pełnił tego dnia dyżur bojowy starszy pilot II eskadry por.  Andrzej Bratek. W tym czasie pułk był obciążony dodatkowo lotami dzienno-nocnych trwającymi już od kliku dni dzień po dniu. W godzinach południowych przybrzeżne radary wychwyciły latające nad morzem cele, które od jakiegoś czasu notorycznie zapuszczały się, naruszając polską przestrzeń powietrzną. Niemal wszyscy piloci byli zgodni, że naruszycielami są prawdopodobnie Duńczycy i Szwedzi. Ci nieproszeni goście byli od paru dni powodem zwiększenia intensywności wykonywania lotów przez pułk, jak i wzmożonego dyżuru, który był tego dnia od wczesnych godzin porannych aż 9 razy postawiony w najwyższej gotowości. Samoloty pary dyżurnej stały na płycie przy pasie startowym, a poderwanie pary znaczyło start z konwojera po wkołowaniu na pas z kursem 136. W końcu późnym popołudniem padła komenda na start dla por. Bratka. Po zajęciu błyskawicznie miejsca w kabinie samolotu MiG-21PFM, por. Bratek dostaje komendę: "040 zapuszczaj". Pilot wystartował z kursem 136 nad morze, przytrzymując dłużej samolot na dopalaniu, aby jak najszybciej rozpędzić maszynę i tym samym nabrać szybko wysokości. Zaraz po starcie został naprowadzany na parę "turystów" lecących z północy. Nawigatorem naprowadzania tego dnia był nieoceniony w swoim fachu, doskonały (niegdyś też pilot) kpt. Marian Luber, który ze stoickim spokojem podawał współrzędne, aby jak najdokładniej naprowadzić swojego pilota na wrogie w tym czasie samoloty. Ponieważ była cienka warstwa chmur na wysokości 1800-2000 metrów, pilot nie widział celu. Dopiero delikatne zejście pod chmury przy prędkości podejścia do celu 1,8 Ma, co można było zrobić tylko nad morzem (jak wspomina te chwile dziś już ppłk. pil. rez. Andrzej Bratek: "Nie chciałbym być na łódce na morzu pod taką trójką samolotów"), zobaczył dwa lecące samoloty w ciasnym szyku. Po przechwyceniu nieproszonych gości okazało się, że to szwedzkie myśliwce Saab J-35 Draken, które były już na kursie powrotnym, lecąc na wysokości 1500 metrów z prędkością prawie 1,5 Ma. Pilot zrobił im kilka "twarzowych zdjęć", wznosząc się zaraz na 5000 metrów, zmniejszając tym samym prędkość do poddźwiękowej. Przy dużej prędkości na małej wysokości paliwo jakby wyparowało z jego samolotu. Zameldował niezwłocznie na SD, że "wody" mało. Po chwili otrzymał meldunek z kursem na macierzyste lotnisko, lecz zaraz nastąpiła poprawka w kursie na Słupsk. DKL-em tego dnia był mjr pil. Zdzisław Siemieniak, który swoim spokojnym głosem co parę sekund pytał o pozostałość paliwa. Pilot wprawdzie wiedział, ile litrów paliwa zużywa samolot na wykonanie zwykłego kręgu przed lądowaniem, a że rozchodomierz pracuje z szybkością niewiele wolniejszą od sekundnika zegarka - tego pilot nie wiedział. Nad lądem zachmurzenie było w granicach 1200-3600 metrów, ale 8/10. Pilot zobaczył w prześwicie lotnisko i z dużym kątem zniżania schodził do lądowania. O zajściu według systemu USL (urządzenie "ślepego" lądowania ) nie mogło być mowy. W tym czasie na słupskim lotnisku odbywały się loty; kierownik lotów był już powiadomiony o lądowaniu por. Bratka wracającego z dyżuru bojowego, udostępniając mu w pierwszej kolejności miejsce do lądowania. Po otrzymaniu meldunku od KL-a pilot natychmiast zameldował o podejściu z prostej, widząc, jak mało ma paliwa; na drugie zajście mogło by już nie wystarczyć. Por. Andrzej Bratek nad lotnisko wyszedł idealnie i nie ryzykując kręgu (wskaźnik mógł mieć jakieś nieścisłości), posadził swój samolot z pierwszego podejścia. Po zakołowaniu na CPPS okazało się, że "wody" zostało zaledwie 240 litrów, o czym nawet nie wolno było mówić w tamtym czasie. Po sprawdzeniu i zatankowaniu samolotu por. Andrzej Bratek jeszcze tego samego dnia z poczuciem dobrze wypełnionego zadania powrócił na swoje lotnisko w Babich Dołach. Tego samego dnia po nim parę dyżurną objęli również piloci II eskadry - kpt. pil. Leopold Stachowski i por. pil. Ryszard Nowicki. Obaj piloci mieli nadzieję, że im też uda się wylot na spotkanie z zachodnimi "turystami", którzy to coraz częściej i pewniej naruszały polską przestrzeń powietrzną.

Tekst Krzysztof Kirschenstein

Zdjęcia z archiwum autora