Byłem w Chinach po raz pierwszy i bardzo mi się spodobało. Największa chińska wystawa lotnicza Airshow

China odbywa się co dwa lata (w lata parzyste) w listopadzie w Zhuhai. Jest to miasto ponad czteromilionowe na południu Chin, oddzielone tylko cieśniną od Hongkongu. Najprostszy sposób dotarcia do Zhuhai prowadzi właśnie przez Hongkong. Po wylądowaniu w Hongkongu nie trzeba nawet wychodzić z lotniska. Zaraz po wyjściu z samolotu (przed kontrolą paszportową i celną) kupiłem bilet na prom, który odchodzi z pobliskiego terminalu morskiego. Potem niecała godzina podróży promem i jestem na miejscu. Od przystani promowej w Zhuhai do hotelu miałem nieco ponad kilometr. Pogoda piękna i bagażu niedużo, więc poszedłem pieszo kierowany przez GPS w komórce.
Pierwsze, na co trzeba się przygotować, to bariera językowa. Mój chiński jest zerowy, a na miejscu trudno jest porozumieć się w innym języku. Nawet w recepcji dużego hotelu czekałem na tłumaczkę, bo recepcjoniści po angielsku nie mówili – a tematy rozmowy w recepcji hotelowej nie są przecież skomplikowane.

Hotel wybrałem (nie sam, ale z pomocą znajomych) bardzo trafnie: pokój bardzo duży i wygodny (33 m2) za naprawdę nieduże pieniądze (65 dolarów za dobę). Inny znajomy miał mniej szczęścia: jego hotel wszedł na listę „oficjalnych” hoteli wystawy, czyli cena skoczyła na ten okres trzykrotnie. Jeszcze jeden plus: w tym samym i sąsiednim hotelu zatrzymało się trzech moich znajomych, czyli co rano braliśmy wspólną taksówkę na wystawę. Od „oficjalnych” hoteli kursowały na wystawę specjalne autobusy, z których też czasem korzystałem. Taksówki są niedrogie i łatwo dostępne, lecz z jednym ograniczeniem: trzeba mieć adres napisany na karteczce po chińsku, bo inaczej taksówkarz może nie zrozumieć nawet słowa „airport”. Wszystkie taksówki w mieście to żółte volkswageny jetta. Od miasta do lotniska jest około 40 km.
Przyjechałem do Zhuhai dwa dni przed otwarciem wystawy i wykorzystałem ten czas na fotografowanie przylotów i treningów. Fotografowanie lotów z terenu

wystawy nie ma większego sensu: jest pod słońce i dosyć daleko. Na szczęście po przeciwnej stronie pasa startowego, już za terenem lotniska, stoją obok siebie dwa stare hotele. Są one nieużywane od wielu lat, ale na czas wystawy właściciele pojawiają się jak spod ziemi, stawiają stolik z kasą i sprzedają bilety na hotelowe dach i taras. Tam są już rozstawione krzesełka, a inny sąsiad sprzedaje jedzenie i picie.
Oczywiście trzeba być bardzo wcześnie, żeby zdążyć na miejsce w pierwszym rzędzie. Byłem na dachu hotelu trzy razy: dwa dni przed rozpoczęciem wystawy i potem jeszcze jeden. Pierwszego dnia byłem tam jedynym przedstawicielem „cywilizacji białego człowieka”, następnego dnia pojawili się jacyś Niemcy, a potem już byli wszyscy niepozbawieni chęci, którym obce było lenistwo. Zalety tej miejscówki są oczywiste: blisko pasa startowego, na podwyższeniu i ze słońcem w plecy. Wada właściwie jedna: port lotniczy Zhuhai jest położony na cyplu otoczonym morzem i mgła jest tam zjawiskiem normalnym (tylko jeden dzień był bez tej dymki). Kontrast zdjęć trzeba bardzo mocno podciągać. Resztę widzicie na zdjęciach.
Tekst i zdjęcia Piotr Butowski