
Sama wystawa w Bangalore z punktu widzenia fotografa lotniczego jest
przyjemna, choć trzeba znać jej specyfikę. Po pierwsze słońce jest w plecy,
więc nie trzeba szukać żadnych nietypowych miejscówek. Po drugie słońce jest
cały czas, ani jednej chmurki nie widziałem (niestety, powietrze drży). Po trzecie
prasa miała w tym roku dostęp do wystawy statycznej (tylko w dni profesjonalne,
nie te dla publiczności) i nie trzeba było fotografować spoza barierek, jak
było w latach poprzednich. Nieco trudniej jest ze zdjęciami w locie (a ściślej
– ze startami i lądowaniami), bowiem przeszkadzają samoloty stojące na linii
przygotowania do lotu. Niekiedy, jeśli ochrona się zagapi, to może podejść
bliżej, ale nie na długo. Najlepszy jak zawsze jest dzień przed
rozpoczęciem wystawy: można
chodzić spokojnie niemal wszędzie.
Drugi dobry moment w Bangalore to defilada na otwarcie wystawy pierwszego dnia. Prasa ma wejście na dość wysoką trybunę, z której swobodnie można fotografować kołowania i starty (a także przeloty oczywiście). Dwa lata temu jakiś człowiek, powiedzmy delikatnie dość mocno pozbawiony wyobraźni, ustawił przed trybuną wysokie maszty z flagami uczestników imprezy, które wszystko skutecznie zasłoniły. W tym roku maszty ucięto i niewiele sterczały z ziemi; wyglądały śmiesznie, ale za to nikomu nie przeszkadzały. W defiladzie uczestniczą Indyjskie Siły Powietrzne i można było zobaczyć kilka rzeczy, które w kolejnych dniach się nie powtórzyły: przelot pięciu myśliwców Tejas, tyle samo Jaguarów, trójka Su-30MKI. W poprzednich latach były jeszcze ciekawsze rzeczy, na przykład przelot Tu-142, Ił-78 z Mirage 2000, ale w tym roku defilada była znacznie skromniejsza.
Tekst i zdjęcia Piotr Butowski