Wyszukiwarka

Aviateam.pl na Facebook

Płocczanin zdobył indywidualny Puchar Świata „w sięganiu do gwiazd”

Kategoria: Pozostałe wydarzenia Utworzony: 2011-10-14 Autor: Godlewski Krzysztof

Innych chwalicie swego nie znacie


Rozmowa z Wojciechem Krzywińskim, płocczaninem, modelarzem, instruktorem Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej, zdobywcą indywidualnego Pucharu Świata FAI w modelarstwie kosmicznym – klasa S7

Pucharowy sezon. Dopiero co 2 października przewodniczył pan komisji sędziowskiej w czasie Święta Latawca Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej w Płocku, a w kolejny weekend zdobył pan Puchar Świata.

-Tak, to prawda. W dniach 7-9 października w Lublanie (Słowenia) odbyły się ostatnie w tym roku zawody  modelarstwie kosmicznym, zaliczane do rocznej klasyfikacji Pucharu Świata. Mimo że w Lublanie zająłem 3 miejsce, zdobyte 776 punków zapewniły mi Puchar Świata.

Czy to było łatwe zwycięstwo?

-W 2011 roku odbyło się łącznie 22 zawodów PŚ, w których uczestniczyło 130 zawodników z 12 państw. Im więcej zawodników w konkursie, tym trudniej zdobyć przewagę, ale stawka wygranej jest wyższa. W mojej klasie S7 – latające modele istniejących rakiet - już w sierpniu wyłoniła się czołówka. Ja i Serb Miroslaw Stancevič mieliśmy identyczną ilość punktów. Przez 2 kolejne starty żaden z nas nie zdobył wystarczającej przewagi, a w Lublanie ja miałem lepszy model i wygrałem. Pierwszy raz w historii makiet kosmicznych S7 indywidualny Puchar Świata trafił do Polaka.

Gdy patrzy się z boku na start modelu rakiety, wygląda to na dość proste zajęcie. Gdzie są emocje i kto wygrywa? Czy ten, którego rakieta poleci wyżej, szybciej, czy jakieś inne parametry brane są pod uwagę?

-Wbrew pozorom to bardzo emocjonujący sport, to trochę jak poker. Spędzasz nad modelem godziny i dni, malujesz i polerujesz. Jednak to nie samolot, nie można modelu oblatać, sprawdzić, poprawić, poćwiczyć – każdy start rakiety to sprawdzenie, to próba generalna. Mogą zawieść silnik, łącznik, spadochron i pracę trzeba zaczynać od początku. Na szczęście rzadko zdarza się totalne zniszczenie, ale zawsze trzeba mieć ze sobą zastaw naprawczy i części zapasowe.

Co punktują sędziowie?

-W modelarstwie są zawsze dwie noty - ocena statyczna i ocena lotu. W statycznej należy przedstawić dokumentację wraz z modelem. Punkty przyznawane są za jakość dokumentacji, zgodność modelu z dokumentacją, wierność wymiarową (dokładność wykonania), złożoność konstrukcji, zdobienie i malowanie. W tym czasie jury pracuje tylko z modelem i dokumentacją – trwa to z reguły 1 dzień.  Ocena lotu modeli S7 nie polega ani na szybkości, ani wysokości; tu decydują realizm startu, realizm i atrakcyjność lotu. Punkty przyznawane są za ilość silników, podział na stopnie podczas lotu, efekty specjalne (odpadające silniki, człony rakiety, osłony satelity) oraz ilość urządzeń hamujących (w moim modelu rakiety Ariane 3 v 17 jest 5 spadochronów i 9 taśm). Można startować dwa razy, ale do klasyfikacji zalicza się jeden korzystniejszy wynik.

Dość to skomplikowane.

-Wszystko trzeba umieć zaprojektować, wykonać i dopilnować samemu! Nie można modelu po prostu kupić w sklepie. W tej dyscyplinie zawodnik podpisuje oświadczenie, że samodzielnie zbudował model, a przeciwnicy są bardziej skrupulatni niż sędziowie. Jeśli deklaruję, że model wraca na ziemię w 15 fragmentach, to mogę mieć pewność, że znajdą każdą część, która odpadła niezgodnie z planem. Co ciekawe, od 5 lat nie ma w tej kategorii polskiego sędziego, więc często nasza reprezentacja startuje przeciwko wzmocnionym gospodarzom.

Jakim modelem startował pan w tym sezonie?

-W kategorii S7 już od 5 lat wykorzystuję model europejskiej rakiety nośnej Ariane 3 v17 w skali 1:45. Składa się ona z 3 stopni o całkowitej długości 1060 mm, maksymalnej masie startowej 1,2 kg, moc 9 silników to 140N/s. Nie jest to oczywiście fizycznie ten sam model. W 2011 podczas 11 startów „zużyłem” trzy takie rakiety. Szczególnie w startach turniejowych, jakimi jest Puchar Świata, często ilość modeli (zapas) decyduje o wyniku całorocznej rywalizacji.
  
Czy to najważniejsze pana osiągnięcie?

-Indywidualny Puchar Świata to ukoronowanie mojej 25-letniej zawodniczej kariery i bardzo się z niego cieszę. Wiele razy zajmowałem różne miejsca na podium w Mistrzostwach Polski, Mistrzostwach Europy, Pucharze Polski – indywidualnie i klasyfikacji zespołowej, ale największą radość sprawiło mi 3 miejsce w indywidualnych Mistrzostwach Świata zdobyte na Florydzie w 1992 roku. Mam też w pamięci swój pierwszy dyplom za model szybowca wystrugany z lipiny i wystawiony w I konkursie Muzeum Techniki N.O.T oraz redakcji wydawnictwa „Horyzonty Techniki dla Dzieci” w 1959 r.  

Jak zaczęła się pana przygoda z modelarstwem?

-Zupełnie przypadkowo. Mieszkałem na Lubelszczyźnie i tam spędzałem - w leśniczówce rodziców -  dzieciństwo.  Pewnego dnia pod lasem wylądował szybowiec Bocian i bardzo ożywił nudę wakacji w leśniczówce. Do poczty daleko, do urzędu daleko, więc pilot skorzystał z telefonu w leśniczówce. Tak poznałem pana Ireneusza Jóźwiaka, który dużo opowiadał o lataniu i samolotach, a gdy następnego dnia przyleciał po niego Papaj, to po raz pierwszy miałem okazję lecieć samolotem.
W tamtych czasach dużą popularnością cieszyły się terenowe pokazy lotnicze aeroklubów. Zawsze towarzyszyła im loteria, w której można było coś wygrać. Za wyproszone od rodziców 2 zł kupiłem los i miałem szczęście drugi raz w życiu wznieść w przestworza, tym razem był to CSS-13, czyli tzw. "kukuruźnik".
Tak spodobało mi się to latanie, że na wszystkie okazje dostawałem książki lotnicze i samoloty do sklejania – miałem dziesiątki modeli kartonowych i plastikowych..

Od kiedy jest pan związany z Aeroklubem Ziemi Mazowieckiej?

-Z pojawieniem się w AZM wiąże się ciekawa historia. W1973 roku pracowałem w „Stolbudzie” i na 30 rocznicę powstania Ludowego Wojska Polskiego zaprosiliśmy na pogadankę ówczesnego kierownika aeroklubu Wacława Stańskiego, a ja przyniosłem blisko 100 modeli samolotów z II wojny światowej. Wacław Stański był pilotem myśliwskim dywizjonu 308, ponadto był odznaczony Orderem Krzyża Virtuti Militari V klasy, trzykrotnie Krzyżem Walecznych, Distinguished Flying Cross (189 lotów bojowych, 2 i ½  zestrzelenia). Po prezentacji i długiej rozmowie zaproponował mi poprowadzenie pracowni modelarskiej.

Co dalej?

-Najbardziej martwię się, że coraz mniej młodzieży chce budować modele.  Chciałbym stworzyć miejsce, gdzie mógłbym się dzielić z młodymi modelarzami pasję, gdzie można by skorzystać ze zgromadzonej przez lata literatury, wystawić na widok wszystkie modele, nagrody, dyplomy, medale, ale niestety mało firm chce pomagać w kształceniu młodzieży i promowaniu modelarstwa. Coś, co nie przynosi zysku, jest przekreślane. Zobaczymy, czy uda się zrobić centrum modelarskie z prawdziwego zdarzenia,  gdzie będą mogli się spotykać modelarze wszystkich rodzajów,

Dziękuję.

Wojciecha Krzywińskiego można spotkać w Spółdzielczym Domu Kultury przy ul. Krzywoustego.

Z Wojciechem Krzywińskim rozmawiali Artur Wielichowski i Paweł Jakubowski


60
58