Spłycenie opisu pierwszej stoczonej z nieprzyjacielem walki powietrznej i zachowania Skalskiego, nie mającego równego sobie w II wojnie światowej, jest tego najlepszym przykładem. Skalski nie uczestniczył w ataku, ale był atakowany przez Niemców. Gdyby ktoś nie pamiętał, to jednak Niemcy napadły na nasz kraj! Uratowani Niemcy i ich rodziny za ten nad wyraz szlachetny czyn byli wdzięczni do końca życia, a Skalski zaproszony do Niemiec w 1990 roku był tam honorowany jak bohater Luftwaffe.
Autorce tylko ze słyszenia musi być znana La Chanson de Roland skoro powołuje się na ideał krwawego średniowiecznego rycerza przyrównując do niego postępowanie Skalskiego. Przedwojenni wychowankowie szkół lotniczych dążyli do ideału oficera-lotnika, który przytaczam za Janem Celkiem: "Oficer - to przede wszystkim żołnierz i musi być jednostką silną, zwartą w sobie i samodzielną, o postawie dziarskiej, może trochę zawadiackiej, przy tym musi być pełen zdrowej fantazji i górnego polotu. Odznaczać się powinien rycerskością, zawziętością, przedsiębiorczością i wysoką ambicją pracy. Musi mieć pełne zrozumienie swego powołania". I taki był Skalski, z jednej strony świetny pilot z zapałem wykonujący powierzone zadania, z drugiej niepokorny chłopak z fantazją.
We wrześniu 1939 roku Skalski zestrzelił sześć wrogich samolotów. Przy okazji ciągle powtarzane wyjątkowo niefortunne jest określenie "kampania wrześniowa". Wrzesień 1939 to nasza wojna obronna.
Dalsza dowolna twórczość autorki ukazuje już nie tylko nadal słabą orientację w życiorysie Skalskiego, ale i brak znajomości realiów historycznych. Tu i ówdzie wrzucone informacje "tła historycznego" miały chyba wpłynąć na długość artykułu, bo w żaden sposób nie pasują do bohatera, ani nie tłumaczą jego postępowania, kiepska też znajomość historii nie ukazuje w żaden sposób tytułowego najlepszego polskiego lotnika II wojny światowej.
Po co pisać o Tadeuszu Rolskim (i podawać za Wikipedią, że miał odebrać samoloty z Francji, o czym nic nie wiadomo) i komentować "jak łatwo się domyślić maszyn za Karpatami nie było". Kolejny brak wiedzy. Z zamówionych przez Polskę 150 samolotów Morane-Saulnier MS-406 pierwszych dwadzieścia wysłano drogą morską. Ponieważ wybuchła wojna statek został skierowany do Konstancy, skąd tranzytem przez Rumunię miały być dostarczone do Polski. Jednak władze Rumunii nie zgodziły się na wyładunek i statek odpłynął z powrotem. Samoloty przeznaczone dla Polski ostatecznie trafiły do Turcji.
Natomiast, co ważniejsze rozkaz Naczelnego Dowódcy Lotnictwa z 17 września 1939 roku nałożył na lotników zaprzestanie walki i ewakuację do Rumunii. Stąd Skalski, ppłk Rolski i kilka tysięcy innych żołnierzy personelu latającego, jak i naziemnego trafiło do Rumunii. Do Rumunii, która ogłosiła wobec Polski neutralité bienveillante. Ta przyjazna neutralność pozwoliła ambasadzie polskiej w Bukareszcie ewakuować żołnierzy, w pierwszym rzędzie lotników. Szefem placówki ewakuacyjnej był pułkownik pilot Bolesław Stachoń, wcześniej dowódca 4 pułku lotniczego w Toruniu, przełożony Skalskiego. Też piękna postać, warto uzupełnić słabą wiedzę autorki i o inne niezwykłe życiorysy.
Skalski, podobnie jak inni, trafił do obozu internowania. Szkoda, że autorka nie opisała sytuacji "turystów Sikorskiego" w Rumunii, jak Skalski uciekł z takiego obozu, jak ambasada polska zaopatrywała w fałszywe dokumenty, by móc znaleźć się na statkach, którymi mogli dostać się do Francji, by dalej walczyć.
Słaba orientacja realiów geograficznych tego okresu sprawiła, iż autorka wysłała Skalskiego z "portu w Konstancy do Bejrutu, potem do Włoch, i wreszcie do Francji". Naprawdę rumuńska droga Skalskiego wiodła przez Fălticeni, Bačau, Focşani, Tulceę, Constantę do Balčiku, gdzie wsiadł na statek St. Nicolaus, którym przez Stambuł, Dardanele, Morze Egejskie, Dodekanez dotarł do Bejrutu. Dalej innym statkiem i w innych warunkach kontynuował podróż do Francji. Wówczas "otarto" się o Maltę i dwie wyspy włoskie. Czyżby owe wyspy miała autorka na myśli pisząc, że dotarł do Włoch?
Droga Skalskiego do Anglii została skwitowana - w czerwcu Niemcy zaatakowali kraje Beneluksu, więc "ewakuował się do Wielkiej Brytanii, bo w partyzanckim podziemiu nie mieli myśliwców", jednak nie wiadomo czy chodzi o samoloty czy o pilotów. Francuska partyzantka została powzięta chyba po obejrzeniu serialu komediowego "Allo, allo".
Francja, jako sojusznik Polski, zezwoliła na formowanie polskich oddziałów wojskowych na swoim terenie. Przybywających do Francji lotników kierowano do obozów przejściowych. Francuzi sami nie rwali się do walki. Na mocy umowy polsko-francusko-angielskiej większość lotników miała pozostać we Francji i organizować lotnictwo przede wszystkim myśliwskie. Pozostali mieli tworzyć w Anglii załogi i jednostki bombowe. Skalski otrzymał przydział na bombowce! Przebywał we Francji od października 1939 do stycznia 1940 (a nie do czerwca). Niestety autorka nie ma pojęcia ani co tam robił, ani dlaczego jednak odpłynął do Anglii, choć wcale nie miał ochoty latać na bombowcach.
Na wyspie, podaje autorka, "Polak po szybkim szkoleniu na brytyjskich maszynach trafił do 501 Dywizjonu RAF". Nic bardziej błędnego. Anglicy nie spieszyli się z przydziałami do jednostek bojowych. I długo trwało zanim Anglicy pozwolili Polakom latać. Lotnicze umiejętności, zaprawionych w walce z Niemcami pilotów, sprawdzano podczas lotów z instruktorem niewielkim samolocikiem, jakiego używa się podczas pierwszego szkolenia w aeroklubie! Po takim locie angielski instruktor przyznał, iż to on powinien się uczyć od Skalskiego.
Pierwszą jednostką, do której został przydział był polski dywizjon 302. Do 501 dywizjonu angielskiego był przydzielony dopiero w sierpniu 1940 roku. Była to 11 grupa myśliwska, w tym czasie najbardziej narażona na ataki niemieckich samolotów. Konserwatyzm taktyki lotniczej przypłacili Anglicy stale rosnącymi stratami i brakiem sukcesów. Taka sytuacja wymusiła włączenie do brytyjskich sił pilotów cudzoziemskich. Prawdę mówiąc niewielu cudzoziemców garnęło się pod flagę RAF. Pomimo nie najlepszej opinii o Polakach, którzy wszak ponieśli klęskę we wrześniu 1939 roku, głęboko przekonani o swojej wyjątkowości, elitarni brytyjscy lotnicy, kiedy straty w lotnictwie myśliwskim były coraz większe, zgodzili się na dołączenie naszych pilotów.
Stosowanie wypracowanego przez polskich pilotów podstawowego zespołu myśliwskiego powodował mniejsze straty dywizjonów polskich niż brytyjskich. Anglicy nazwali go nawet "polish formation". Coraz bardziej przekonywali się też do Polaków, którzy jeszcze do tego tak bardzo rwali się do walki z wrogiem.
Autorka po raz kolejny nie ma wiedzy na temat, o którym pisze. Dlaczego "oczywiste, że jego miejsce było w utworzonym polskim dywizjonie 306"? Dlaczego "wydawało się, że jest niezniszczalny i może wszystko, (...) jego dowódcy uznali, że powinien odpocząć. Może bojowi lotnicy, tak jak chirurdzy, zapadają na syndrom Boga, który otępia ich instynkt, odbiera umiejętność trzeźwej sytuacji, eliminuje świadomość zagrożeń i popycha do ryzykownych zachowań"?
Do dywizjonu 306 "toruńskiego" ściągnął Skalskiego polski dowódca dywizjonu - kapitan pilot Tadeusz Rolski. Jego usilne starania dopiero po dwóch miesiącach zostały uwieńczone sukcesem. Skalski nie miał też mniemania o sobie, iż jest niezniszczalny ani Bogiem. Czyżby wiedza nabyta po filmie "Bogowie"? Nic go też nie otępiało ani nie odbierało trzeźwej świadomości. Nie był to też "swoisty urlop"!
W wojsku, także w czasie wojny, istnieją procedury. Lotnik to nie maszyna do zabijania. Dywizjony, które brały udział w działaniach ofensywnych po pewnym czasie udawały się w rejony nie objęte działaniami wojennymi. Tam szkoliły i przygotowywały nowych pilotów, którzy wkrótce mieli przyłączyć się do walki. Tak i Skalski zdobywane doświadczenie w walce przekazywał młodszym pilotom, którzy wprost ze szkół trafiali do jednostek bojowych.
Artykuł nosi tytuł "Najlepszy polski lotnik II wojny światowej. Pilot niezwykły". Cztery lata walki z wrogiem na Zachodzie autorka skróciła do podania czterech zestrzeleń i przeżycia skoku ze spadochronem. I to ma czytelnika przekonać o jego niezwykłości? Do tego jeszcze zdawkowa informacja dotycząca sławnego Polish Fighting Team (PFT) - Polskiego Zespołu Walczącego. Autorka i tu się nie popisała nawet podstawową wiedzą.
Fighter Command (dowództwo lotnictwa myśliwskiego) tworzyło ochotniczą grupę, która miałby walczyć w Afryce, na Zachodniej Pustyni. Grupa miała się składać z pilotów mających duże doświadczenie bojowe, a takie posiadali właśnie lotnicy polskich dywizjonów myśliwskich. Z sześćdziesięciu ośmiu ochotników do zespołu wybrano piętnastu. Autorka mylnie przypisuje dowództwo Rolskiemu. Dowódcą Zespołu był kapitan Stanisław Skalski. Podpułkownik pilot Tadeusz Rolski był oficerem łącznikowym. PFT był dodatkową eskadrą C przy 145 dywizjonie myśliwskim RAF 244 Skrzydła West Desert Air Force. Nieznana jest autorce nawet nazwa Zespołu, podana wyżej - PFT.
Nazwa nadana zespołowi przez Anglików, Skalski,s Circus, nie funkcjonowała w oficjalnym przekazie. Ze względu na tajemnicę wojskową i w obawie przed represjami hitlerowskimi w stosunku do rodziny pozostawionej w okupowanej Polsce nie podawano wówczas pełnego nazwiska, a tylko Cyrk kapitana S. Należałoby też dodać, iż Cyrk oznaczał zespół wybitnych pilotów myśliwskich, doskonale zgranych w lotach i mających kwalifikacje rzadko spotykanych strzelców powietrznych.
O sukcesach Skalskiego w Zespole ani słowa, podobnie jak i dziwnym trafem brak informacji o dowodzeniu polskimi dywizjonami, o ich nazwach i numerach, na jakich samolotach latał, o udziale w operacji desantowej pod Dieppe. Nieprzypadkowo pominięto nie tylko jego życie, ale i sukcesy lotnicze. Nie ma ani słowa o powierzeniu Skalskiemu dowództwa słynnego 601 dywizjonu brytyjskiego "County of London" i jego walkach, o dowodzeniu Skrzydłami, o lotach nad Niemcy, udziale w operacji desantowej D-day, zwalczaniu broni V-1, objęciu stanowiska szefa planowania operacyjnego 11 Grupy Myśliwskiej, o zaszczycie skierowania do Wyższej Szkoły Wojennej w Stanach Zjednoczonych w 1944 roku. Za to uraczono czytelników fałszywymi informacjami, na czele z tą, iż był bohaterem 303 dywizjonu. Dywizjonu, w którym nigdy nie latał!
Wojenna wiedza wielu Polaków o lotnictwie polskim ogranicza się do znajomości ze słyszenia 303 dywizjonu. I, jak widać, tylko ten dywizjon mógł wydać bohaterów. Rzetelność piszącej pozostawia wiele do życzenia. Brednie zostały wydrukowane i utrwaliły kolejne fałszywe informacje, na które będą się powoływać równie rozgarnięci czytelnicy.
Zamiast rzeczywiście ukazać niezwykłego pilota, a przede wszystkim człowieka, autorka wysiliła się jeszcze na wydłużenie tekstu chaotycznymi informacjami, które jakoby miały ukazać sytuację Polski po wojnie. Ten groch z kapustą, okraszony jeszcze nie wiadomo po co Orwellem, w żaden sposób nie wyjaśnia sytuacji, ani nie ukazuje powodów dla których Skalski powrócił do Polski. Nadal dla wielu, szczególnie w obecnej rzeczywistości, niezrozumiałe jest przywiązanie do ojczystego kraju, do rodziny i to, że można wybrać siermiężne życie niż zagraniczne luksusy. A takie właśnie profity mógł mieć bohater w lotnictwie angielskim czy amerykańskim. Proponowano pozostanie Skalskiemu w obu tych krajach. Czy i ten fakt nie jest wyjątkowy dla niezwykłego lotnika?
Szacunkowa liczba ludzi, którzy w chwili zakończenia wojny pełnili służbę w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie opiewa na 14 tysięcy. Z czego do Polski powróciło ok. 3 tysięcy. Dla zawodowych wojskowych podjęcie służby w Polsce było naturalnym powrotem do przedwojennej profesji. W pierwszych latach powojennych potrzebni byli fachowcy, by lotnictwo mogło funkcjonować, więc chętnie przyjmowano wracających z Zachodu lotników, by kompletować kadry. Żaden z wracających wojskowych nie podejrzewał, iż dla aparatu bezpieczeństwa byli potencjalnymi szpiegami, wobec których wkrótce będą stosowane różne szykany.
Skalskiego aresztowano i poddawano bestialskim torturom. Kiedy został skazany na karę śmierci nigdy nie siedział w żadnej celi śmierci! Po co powtarzać te bzdury po kolejnych nie zorientowanych w temacie. I dalej, nie wiadomo, z czego autorka wywnioskowała, iż "udało mu się przeżyć kiedy zamieniono karę śmierci na dożywocie". Nie kara dożywocia, ale hart ducha, niepokorny charakter bohatera i inne elementy złożyły się na to, że wytrzymywał i dalsze znęcanie się fizyczne i psychiczne nad nim. O swojego jedynaka zabiegała zrozpaczona matka, wydeptując wszelkie możliwe ścieżki, błagając o ułaskawienie i uwolnienie syna. Wszelkie jej pisma odrzucano. Uwięzienie, ten jakże niezasłużony dramat ludzki autorka beztrosko kwituje - "odsiadka". Odsiedzieć to można wyrok kryminalny, a nie ponad osiem lat zabranych młodemu człowiekowi z jego życia.
Powstaje wiele tekstów poświęconych Stanisławowi Skalskiemu. Niestety są to treści, w których piszący silą się na wywołanie wrażenia jakoby posiadają o nim odkrywcze informacje. Szczególnie im więcej lat mija od jego odejścia. Widać jakąś dziwną niechęć do wysiłku umysłowego, albowiem przepisywane są (ciągle z tymi samymi błędami w życiorysie) do znudzenia powielane informacje. Nie ma w tym nic własnego, nic twórczego, ale można zaistnieć w blasku cudzej chwały. Najwyższy czas, by zamiast wtłaczać w pamięć błędy innych i własne wymysły, przestać powielać niesprawdzone informacje o Skalskim zająć się życiorysami innych, nie odkrytych wybitnych Polaków.
Miałam honor znać Stanisława Skalskiego, jednak, co ważniejsze, on wiedział kim ja jestem. Wieloletni kontakt z żywym człowiekiem. Nie muszę preparować informacji, ani szukać niezdrowych sensacji. Odsyłam do mojej książki. W jej tytule niepotrzebne są żadne przymiotniki, brzmi po prostu "Stanisław Skalski".
Losy bohatera były nierozerwalnie związane z najnowszą historią Polski. Na jego oczach nie tylko rozgrywała się historia, ale i sam ją tworzył. Całe życie towarzyszyła mu dewiza: Homo non sibi natus, sed patriae - człowiek rodzi się nie dla siebie, lecz dla ojczyzny. Zawsze był tam, gdzie - jak sądził - najlepiej mógł służyć sprawie ojczystej. Kilkanaście tygodni przed śmiercią, w rozmowie ze mną, Skalski pytał: Co ja mogę dla Polski zrobić? Zamyślał się wtedy głęboko i z wielkim smutkiem dodawał: Ale ja już nie mam sił... Miał wtedy osiemdziesiąt dziewięć lat. Kto z potomnych zechce zmienić te niespełnione marzenia o wielkiej niepodległej Polsce w rzeczywistość? Kto będzie kontynuował idee pokolenia międzywojennego, czy przeminą, bo odchodzą ludzie, którym były one drogie?
Człowiek żyje tak długo, jak długo istnieje w pamięci ludzkiej. Z okazji stulecia urodzin Stanisława Skalskiego przygotowałam uchwałę sejmową W sprawie upamiętnienia lotników polskich na frontach II wojny światowej. W uzasadnieniu napisałam na zakończenie: Upamiętnienie polskich lotników czasów II wojny światowej to ocalenie od zapomnienia naszej przeszłości, a przez to danie wzorców godnego postępowania młodemu pokoleniu". Sejm jednogłośnie przyjął uchwałę 24 lipca 2015 roku. Kto o tym słyszał?
Byłam także przy zamykaniu trumny Skalskiego. W nekrologu napisałam: "Odszedł Wielki Człowiek, Polak, który największym ukochaniem darzył swoją Ojczyznę. Pasja życia pomogła Jemu podźwignąć się po tragicznych przeżyciach więziennych. Pasja lotnicza dodawała blasku całemu Jego życiu. Prawy, honorowy, szczery i zawsze oddany Polsce. Zawsze wierny sobie i swoim ideałom. Jego niezłomna postawa, w parze z odpowiedzialnością, poświęceniem i osobistym zaangażowaniem stworzyły człowieka niezwykłego, który całym swoim życiem wykazał, iż nie tylko jest godnym oficerskich szlifów i odznaczeń, ale nade wszystko miana wzoru i autorytetu dla nas i przyszłych pokoleń".
I właśnie dlatego, był to przede wszystkim człowiek, ale i lotnik niezwykły.
Katarzyna Ochabska
Biograf Stanisława Skalskiego,
autorka książki Stanisław Skalski.
Powyższy tekst miał być odpowiedzią na artykuł zamieszczony w "Naszej Historii". Taką wstępną deklarację złożył w rozmowie telefonicznej ze mną zastępca redaktora naczelnego - Witold Głowacki, po jak powiedział, uzgodnieniu tego faktu z redaktorem naczelnym - Pawłem Siennickim.
Niestety do dnia dzisiejszego (początek grudnia 2017 roku) w żaden sposób nie mogę skontaktować się już z p. Witoldem Głowackim, by przesłać tekst. Kilkumiesięczne próby rozmowy z redaktorem naczelnym jakaś telefonistka skutecznie blokowała informacją, iż jest nieobecny. Nasuwa się jedyny słuszny wniosek, iż wiarygodność zamieszczanych treści i samego wydawnictwa pozostawiają wiele do życzenia, choć pan Siennicki w licznych wywiadach podkreśla, jak ważna jest dla niego rzetelność dziennikarska.
Trudno apelować do sumień obecnych dziennikarzy. Bo po pierwsze takim sumieniem trzeba się wyróżniać, a po wtóre każdy mieniący się dziennikarzem jakoś nie poczuwa się do odpowiedzialności za swoje słowa i wydrukowane treści.
Mogę tylko zaapelować do czytelników, by sięgali do wiarygodnych źródeł historycznych i nie dali się ogłupiać informacjami spod prasowych haseł opatrzonych słowem "Historia". Szczególnie, jeśli dotyczy to Stanisława Skalskiego. Ten wyjątkowy człowiek i Polak ma swoje niezaprzeczalne miejsce w historii naszego kraju i niech przestaną się silić na znajomość jego życia, ci, którzy nigdy się z nim nawet nie zetknęli. Piszą, zlepiając bezmyślnie internetowe bzdury w teksty mające posiadać znamiona samodzielnej pracy twórczej - wszak obecnie wypowiadać się może każdy, myśleć już niekoniecznie - to za wielki wysiłek umysłowy. Właśnie dlatego, by zadać kłam takim pseudoznawcom, oraz dla tych, którzy rzeczywiście chcieliby poznać losy bohatera, powstała moja książka "Stanisław Skalski" jako owoc naszej wieloletniej przyjaźni.
Dziękuję panu Krzysztofowi Kirschensteinowi za umieszczenie mojego tekstu na stronie Aviateam.pl